Gdzie najbardziej potaniały wakacje ?


Miło mi poinformować, że już jutro udaje się na tygodniowe wakacje do Trójmiasta, aby uczestniczyć w bardzo sympatycznych wydarzeniach. Nastraja mnie to niezwykle podróżniczo. Dlatego ostatni wpis przed tygodniową przerwą jest o tym gdzie na świecie jest taniej niż rok temu. Zrobiłem proste porównanie kursów walutowych większości państw świata (tych, które są w tabelach walut A i B w NBP) z ostatniego piątku i sprzed roku. Efekty są następujące:




Jak widać, liderzy raczej mało wakacyjni, ale już trzecia na liście Wenezuela to miejsce, do którego nawet niektórzy znani mi krajowi dziennikarze ekonomiczni mieli okazje na wakacje jeździć. A teraz te wakacje powinny być znacznie tańsze niż rok temu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Obserwatorów rynku walutowego nie powinno tez zaskoczyć, że taniej zrobiło się w Japonii. RPA, czy Egipt to też popularne "destynacje" wakacyjne.

Można się czepiać, że to zestawienie nieco fałszywe, bo nie uwzględniające inflacji w tych krajach. Moim zdaniem to teza do dyskusji, bo wydaje mi się, że spora część turystów za granicą korzysta głównie z usług i miejsc przygotowanych specjalnie dla nich, a więc także ze specjalnymi cenami, które ze średnim poziomem cen w danym kraju mają niewiele wspólnego. Nie sądze więc, żeby zmiany poziomu akurat tych cen można było mierzyć zwykłą stopą inflacji dla danego kraju. Ale jeśli ktoś chce takie zestawienie, to nie ma problemu. Oto państwa uszeregowane wg największego realnego spadku waluty



Tu już liderów z poprzedniej tabelki nie widać, bo w Wenezueli inflacja to 35%, w Syrii 49%, a w Sudanie 44%. Ale za to w Japonii jest deflacja, co czyni z tego kraju bezapelacyjnego lidera zestawienia. Ładnie wyglądają też RPA z pobliską Namibią i Gambia (widziałem oferty wakacyjne w Neckermanie). Wyraźnie potaniała Australia, no i Egipt nadal jest w czołówce.

Czyli dla tych bogatszych poleca się Japonię (mimo dużego spadku jena to ciągle nie będą tanie wakacje), dla tych trochę biedniejszych RPA, a dla tych zupełnie nie bogatych raczej jednak Egipt :) (zupełnie inaczej, niż w 2012)

Gdyby ktoś skorzystał, to proszę o pocztówki na rafalhirsch@gmail.com :)

Duży szacunek dla zarządzających z OFE z mojej strony


OFE inwestują lepiej niż jedna z najbardziej renomowanych firma inwestycyjna na świecie. Pokazuje to dzisiaj (zupełnie przypadkowo akurat dzisiaj) jeden z lepszych blogerów finansowych na świecie  Joshua Brown prowadzący bloga The Reformed Broker. Tak się składa, że akurat dziś zamieścił wpis idealnie pasujący do naszej krajowej dyskusji o OFE. A tak właściwie nie wpis, a wykres:



To wykres pokazujący osiągnięcia funduszy Blackrock (jednej z najbardziej renomowanych firm inwestycyjnych na świecie właśnie) w ciągu ostatnich 15 lat. We wpisie chodzi o to, żeby pokazać, że większa dywersyfikacja aktywów w portfelu daje lepsze wyniki niż mniejsza dywersyfikacja. Mamy też szczegółowy opis dwóch sposobów dywersyfikacji:



Co to ma do naszych OFE ? Proszę zauważyć, że fundusz Blackrocka zawierający i akcje z USA i akcje z zagranicznych rynków rozwiniętych i z emerging markets i  obligacje państwowe i korporacyjne, w tym także nawet trochę śmieciowych (linia fioletowa na wykresie) doszedł w 15 lat z 10000 do nieco ponad 30000. Czyli potroił wartość jednostki uczestnictwa. A teraz wykres jednostki uczestnictwa w polskim funduszu ING OFE, od początku działania w 1999 do dzisiaj:



Na początku mamy 10, dzisiaj mamy ponad 36. Czyli Blackrock po 15 latach ma wartość początkową razy 3, a ING OFE po niecałych 14 latach ma wartość początkową razy 3,6. Blackrock ma 60% w akcjach na całym świecie i 40% w obligacjach na całym świecie. ING OFE ma mniej więcej 40% w akcjach tylko w Polsce i około 60% w obligacjach tylko w Polsce. A i tak jest lepszy. Bo polska gospodarka od lat rozwija się szybciej niż średnia światowa i ma to przełożenie także na wyceny aktywów, także na polskim rynku finansowym. Ograniczać OFE, które działają właśnie na tym rynku to kolosalny błąd strategiczny. Zwłaszcza, że są moim zdaniem świetnie zarządzane. Najstarsze w Polsce fundusze inwestycyjne stabilnego wzrostu (podobny profil ryzyka jak OFE) Pioneera, czy Arki od 1999 pomnożyły kapitał słabiej (Arka - 2,7 razy, Pioneer tylko ok. 55%). Okej, fundusze inwestycyjne muszą liczyć się z odpływem kapitału i umorzeniami jednostek, a w OFE to ryzyko nie występuje, ale czy to robi aż tak dużą różnicę w codziennej pracy zarządzających z TFI i OFE ? Chyba jednak nie. A jeśli tak, to mimo to - duży szacunek dla zarządzających z OFE z mojej strony.

Najfajniejszy podrozdział raportu o OFE

Legendarny raport o OFE już jest i jak można było wcześniej podejrzewać, jest mocno paradny i rozrywkowy. Moim zdecydowanym faworytem o największej zawartości treści rozrywkowej jest punkt 5.3.2 o nazwie : "Nadchodzi świat niskich stóp zwrotu?"

W tym podrozdziale urzędnicy z ministerstwa przepisują część raportu rocznego szwajcarskiego banku komercyjnego Credit Suisse, dlatego, że jest tam mowa o tym, że po Lehman Brothers na giełdach może być już gorzej niż kiedyś. Ta ponura obawa szwajcarskich bankierów natychmiast uzyskuje precyzyjną interpretację dostosowaną do bieżących potrzeb naszego rządu:


Dzięki błyskotliwej, ale też ciężkiej pracy profesjonalistów z ministerstwa pracy widzimy wyraźnie, że OFE są bez szans. Nawet jak się je zostawi w spokoju, to i tak prawie nic nie zarobią. Przecież Credit Suisse na pewno się nie myli. Wysokie stopy zwrotu są mało prawdopodobne. Proszę to zapamiętać :)

I proszę nie czytać tego podrozdziału od początku, gdzie mamy to:


Ojej. Cały świetnie pasujący do tezy raport Credit Suisse jest o krajach rozwiniętych. Ojej, ale Polska nie jest krajem rozwiniętym, Polska jest emerging market dopiero przecież. Ojej, ojej. Cały podrozdział wyszperany przez profesjonalistów z ministerstwa w trudzie i pocie jest z mchu i paproci. Ojej. Teza o tym, że wysokie stopy zwrotu na polskim rynku są mało prawdopobne chyba jest...ojej...zmyślona ?

Średnia roczna stopa zwrotu indeksu WIG w latach 2009-2012, czyli w trudnym okresie niskich stóp zwrotu na całym świecie wynosi 11,74%. Średnia roczna stopa zwrotu indeksu S&P500, mierzącego koniunkturę na najbardziej na świecie rozwiniętym rynku USA w latach 2009-2012 to 12,40%.

Credit Suisse może sobie pisać co chce, takich zwykłych raportów rocznych prywatnych firm jest na świecie tysiące, a ministerstwo pracy ani słowem nie tłumaczy dlaczego cytuje akurat Credit Suissa, którego tezy nie mają jak do tej pory żadnego pokrycia w faktach i są zwykłą ekonomiczną publicystyką. Ten fragment raportu nadaje się wyłącznie do śmietnika. Mam nadzieję, że pozostałe rozdziały zawierają treści zdecydowanie bardziej przemyślane, chociaż akurat w tym przypadku moja nadzieja absolutnie nie łączy się z wiarą.

Sens istnienia OFE

Z całej masy argumentów wysuwanych przez stronę rządową w dyskusji na temat OFE najbardziej utkwił mi ten, że system jest za drogi i powoduje zbyt dużą dziurę w finansach publicznych - dlatego trzeba go ograniczyć / zlikwidować (?)

Moim zdaniem to argument nietrafiony. Fundusze emerytalne nie powstały po to, aby finanse publiczne na tym zarabiały. Fundusze emerytalne powstały po to, aby emerytura obywateli była oparta na dwóch zupełnie różnych źródłach - a więc powstały w celu dywersyfikacji ryzyka. Taka dywersyfikacja, zmniejszająca ryzyko, to wartość sama w sobie, siłą rzeczy musi więc kosztować. Oczywiście można uznać, że nie warto tych kosztów ponosić, ale nie należy tworzyć mirażu, że nic na tym nie tracimy. Tracimy dywersyfikację i narażamy się na zdecydowanie większe ryzyko dotyczące naszych emerytur.

Moim zdaniem państwo nie może narzekać, że jakąś część infrastruktury państwowej trzeba zlikwidować, bo jest za droga. Każdy minister, który zaproponowałby likwidację policji, armii, albo szkolnictwa, bo "jest za drogie" zostałby uznany za szaleńca. Państwo wydaje pieniądze na te wszystkie instytucje nie po to, aby na tym zarabiać, ale dlatego, że jest to sedno sensu istnienia państwa. Państwo właśnie po to jest, żeby utrzymywać z naszych podatków takie, zupełnie niedochodowe instytucje. Państwo jest nawet do tego zobowiązane Konstytucją. Konstytucja daje też obywatelowi prawo do zabezpieczenia społecznego po osiągnięciu wieku emerytalnego. Wprawdzie szczegóły osiągania tego celu określają ustawy, ale nigdzie nie jest napisane, że państwo może się z tego celu wycofać, albo robić to świadomie gorzej, jeśli będzie to powodować powiększanie długu publicznego. Argument, że system emerytalny oparty na ZUS jest tak samo dobry jak system oparty na dwóch filarach jest fałszywy. Nie jest tak samo dobry, bo jest gorzej zdywersyfikowany, czyli jest bardziej ryzykowny dla przyszłych beneficjentów. Moim zdaniem konstytucyjne prawo obywateli do zabezpieczenia emerytalnego oznacza nie tylko to, że państwo ma zapewnić jakieś tam emerytury, ale oznacza także, że państwo ma dbać, aby system emerytalny był możliwie najlepszy i najbezpieczniejszy (samo słowo zabezpieczenie wskazuje na kluczowy element bezpieczeństwa właśnie). Logicznym jest, że system jest bardziej bezpieczny, jeśli niesie ze sobą mniejsze ryzyka.

Słyszałem argument, że dywersyfikacja źródeł emerytury związana z istnieniem OFE jest fikcyjna, bo na końcu i tak wszystko gwarantuje państwo. To też argument fałszywy. Fakt gwarancji państwa wynika właśnie z Konstytucji. Państwo odpowiada za kształt systemu emerytalnego, siłą rzeczy więc musi też gwarantować jego prawidłowe funkcjonowanie. Ale to nie oznacza, że w związku z tym ten system jest bezwartościowy. Tak samo fakt gwarancji państwowych dla depozytów w bankach nie oznacza, że te depozyty są bezwartościowe, albo że państwo może je zabrać i oddać kiedyś tam (bo przecież i tak w sumie je gwarantuje). Gwarancja państwa jest istotnym elementem systemu pozwalającym mu prawidłowo funkcjonować. Prawidłowo, czyli tak, żeby tych gwarancji nigdy nie trzeba było wykorzystywać. Czyli państwo coś gwarantuje nie po to, aby na końcu te gwarancje wypłacać, ale właśnie po to, aby znacząco zwiększyć prawdopodobieństwo tego, że na końcu ich wypłacać nie będzie trzeba. 

Dywersyfikacja źródeł emerytury związana z istnieniem OFE jest bardzo realna. Pieniądze z ZUS zależą całkowicie od kondycji gospodarczej państwa. Składki do ZUS zależą od poziomu płac i poziomu bezrobocia, to z kolei zależy od tempa wzrostu gospodarczego. Ewentualne dopłaty do ZUS z budżetu państwa (nie do wyeliminowania z powodów demograficznych) też zależą od koniunktury gospodarczej w państwie. Jest to więc źródło emerytury całkowicie zależne od tego, co się dzieje w sektorze publicznym. Z kolei pieniądze z OFE w dużej części zależą od tego co się dzieje w sektorze prywatnym, a nie publicznym. Zależą od tego jakie zyski mają i jakie dywidendy wypłacają prywatne firmy, w które OFE inwestują na giełdzie. Oczywiście kwestią regulacji w ustawie są limity - w co konkretnie OFE mogą inwestować i jak dużo. Faktem jednak jest, że poza obligacjami skarbu państwa, cała reszta portfela OFE to sektor prywatny, a nie publiczny. Sektor prywatny, który może radzić sobie zupełnie inaczej niż publiczny. Nie trzeba daleko szukać przykładów sytuacji, w której państwo jest w recesji, albo poważnym spowolnieniu, a na giełdzie trwa hossa i wartość aktywów z sektora prywatnego rośnie. Od 2008 świat przeżywa kryzys finansowy połączony z wieloma recesjami, a na giełdach od 2009 trwają wzrosty. To oczywiście nie jest trwała reguła, oczywiście, że może być też na odwrót. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że generalnie sektor prywatny i sektor publiczny to dwa zupełnie inne sektory charakteryzujące się innymi cechami w danym momencie. W USA w okresie rekordowych deficytów budżetowych prywatne firmy miały rekordowe oszczędności, z którymi same nie wiedziały co robić. W Polsce ciągle mamy deficyt sektora finansów publicznych przekraczający 3% PKB, a z drugiej strony banki stale lokują w NBP po 120 - 140 mld PLN, z którymi nie mają co zrobić. Sytuacja w której państwo będzie w opłakanym stanie finansowym - co będzie musiało mieć wpływ na regulacje prawne dotyczące emerytur z kontrolowanego przez polityków ZUS - a sektor prywatny będzie radził sobie dobrze i aktywa w tym sektorze będą zyskiwać na wartości, wcale nie jest mało prawdopodobny.

Nie chodzi o to, żeby taki scenariusz obstawiać i na to liczyć. Chodzi o to, żeby nie odbierać sobie i obywatelom możliwości skorzystania także w takiej sytuacji. Nie uzależniać ich w 100% od kondycji gospodarczej państwa. Nie narażać ich tym samym na większe ryzyko. Oczywiście, że to kosztuje, ale sposobów na ograniczanie bieżącego deficytu w budżecie są tysiące. Zresztą nawet całkowita likwidacja OFE nie zlikwidowałaby tego deficytu w całości i na zawsze. Jeśli zdywersyfikowany system emerytalny oparty także o aktywa sektora prywatnego jest zbyt kosztowny i nas na niego nie stać, to nie należy go likwidować, tylko należy tak zreformować państwo, żeby było nas na ten system stać. To oczywiście trudniejsze, ale zdecydowanie bardziej korzystne. Mądra władza, która chce rzetelnie wykonywać zadania, które nakłada Konstytucja będzie więc ciąć gdzie indziej, a system emerytalny pozostawi zdywersyfikowany. Nie wyklucza to oczywiście zmian dotyczących poziomu prowizji, czy tego w co OFE inwestować mogą, a w co nie mogą. Tutaj zmiany są bardzo potrzebne od wielu lat.

Kupować, czy sprzedawać ?

Skończył się najgorszy tydzień na giełdzie od sierpnia 2011. Pomińmy przyczyny (Bernanke, Chiny, Grecja, OFE, wygasanie kontraktów, itp) i przejdźmy do meritum:

Kupować ? (to wykres indeksu WIG)


Czy może sprzedawać ? (to wykres indeksu WIG20)


Niewykluczone, że prawidłową odpowiedź w poniedziałek wskaże KGHM:


Najgorszy dzień roku

Skończył się najgorszy dzień na rynkach finansowych w tym roku. A na warszawskiej giełdzie najgorszy dzień od ponad półtora roku. WIG20 spadł o 4,8% - najsilniej od września 2011. KGHM stracił ponad 8%, Tauron ponad 9%, PKO BP, Orlen i PZU ponad 5%. Ale polski rynek nie był wyjątkiem. Giełda turecka spadła o 6,8%, Francja, Hiszpania, Niemcy, Rosja to spadki o ponad 3%. S&P500 w USA poszedł w dół o 2,5%.

Złoty stracił do dolara 3,1%, ale brazylijski real stracił 3,4%, a korona norweska 3,8%. Waluty Rumunii i Turcji potraciły do dolara ponad 2%, korona czeska 1,9%, podobnie rupia indyjska i korona szwedzka. Rubel stracił 1,8%. Nie straciły do dolara dzisiaj tylko funt brytyjski i frank szwajcarski.

Rentowność polskich obligacji 10letnich poszła dziś w górę z 3,86% do 4,26%. Obligacje czeskie i tureckie straciły nawet nieco więcej. Obligacje USA mają rentowność najwyższą od 2011. Papiery niemieckie też mocno dzisiaj taniały.

No i jeszcze surowce: srebro w dół o 8% do poziomu najniższego od 2010. Złoto po spadku o ponad 5% też jest najtańsze od 2010. Pallad spadł o 4%, platyna o ponad 3,5%, ropa Brent o 3,6%, cukier o 3,4%. Generalnie poza dolarem traciło dziś na świecie prawie wszystko.

Co się stało ?

Nastrój na rynku zmienił się dość gwałtownie wczoraj wieczorem po konferencji prasowej szefa FED Bena Bernanke. Bernanke powiedział, że jeśli wszystko będzie szło zgodnie z obecnymi prognozami, to FED jeszcze w tym roku ograniczy skalę skupu obligacji z rynku (popularnie zwanego dodrukiem dolara), a w przyszłym roku ten skup zakończy. Bernanke robił co mógł, aby ten przekaz złagodzić - zastrzegał kilkukrotnie, że to wszystko zależy od danych z gospodarki, że to jest warunkowe, że nawet jak skup zostanie wstrzymany, to te papiery, które zostały skupione dalej będą leżeć w FED, czyli bilans banku centralnego USA nie zmniejszy się. Mimo to rynek zareagował tak, jakby Bernanke odtrąbił natychmiastowe zakończenie skupu aktywów. Moim zdaniem w ten sposób rynek rozstaje się z ideą, która była dla niego kluczowa przez parę ostatnich lat i która w sporym stopniu przyczyniła się do hossy trwającej od 2009. Otóż rynek do wczoraj zakładał, że tzw luzowanie monetarne w USA jest na zawsze. W ubiegłym roku, kiedy FED zapowiadał trwającą obecnie rundę skupu obligacji, czyli quantitative easing (QE) mówiło się, że to QE-infinity. Oczywiście sam Bernanke i inni z FED wielokrotnie zapowiadali, że kiedyś nadejdzie exit, rynek nawet wyceniał na rynkach terminowych, że to będzie 2015, ale tak naprawdę na rynkach akcji, walut, czy obligacji nikt nie czuł potrzeby wyceniania tego w sposób natychmiastowy. Dominowało przekonanie, że to się jeszcze zobaczy i że to ciągle jednak dośc odległa przyszłość. Wczorajsze słowa szefa FED były warunkowe, ostrożne, ale jednak nie pozostawiające złudzeń - FED nie koncentruje się już na kolejnych dodrukach, FED jest już skupiony na sposobach odwrotu, ma już scenariusze, plany i warianty działań. To nie jest mglista przyszłość, to może się zacząć choćby i we wrześniu. Należy więc porzucić dotychczasową tezę o tym, że ta będzie zawsze. A skoro tak, to należy jakoś wycenić nową sytuację i nowe perspektywy. Nawet jeśli są to perspektywy warunkowe, to jednak zasadniczo zmieniają postrzegania ryzyka na rynkach. Jeśli tak jest, to być może dziś widzieliśmy nie jednorazowy kaprys rynku, ale początek zupełnie nowej sytuacji długoterminowej.

Mechanizm

Skoro za kilka miesięcy może się zmniejszyć "siła uderzeniowa" FED na rynku obligacji, to znaczy, że rośnie ryzyko, że będą one tańsze, a ich rentowność wzrośnie. A skoro tak, to sprzedajmy je już teraz. Albo przynajmniej zacznijmy sprzedawać. Zacznijmy dostosowywać portfel do nowej sytuacji. Obligacje USA rozpoczęły przecenę już wczoraj wieczorem. Skoro wzrosła rentowność papierów USA, to musiały też wzrosnąć rentowności obligacji wielu innych państw, dla których rentowność USA to benchmark. Kapitał odpływający z rynków obligacji zachwiał z kolei rynkami walutowymi. Zwiększona zmienność na rynkach walutowych wystraszyła z kolei fundusze hedgingowe, które uznały, że w takim razie pora wynosić się także z rynków surowcowych i rynków akcji (krajów emerging markets - często powiązanych z surowcami, a także przeżywających ostatnio hossę na obligacjach). Bardzo ciekawą historię o jednym z takich funduszy opublikował dziś Bloomberg - zrobił to w samym środku przeceny przyczyniając się jednocześnie do jej pogłębienia. Oto fundusz Brevan Howard, który już wcześniej był w tym roku na minusie, po tym jak wzrosła zmienność na rynkach postanowił nie ryzykować pogłębiania strat i uciekł z rynku. A raczej z rynków - oczywiście tych wschodzących, a więc niewykluczone, że pozamykał jakieś pozycje także w Polsce. Takich funduszy robiących dziś dokładnie to samo mogło być znacznie więcej.

Chiny

Trochę w cieniu FED i Bena Bernanke przetaczały się dzisiaj przez rynek zatrważające informacje z Chin, które same z siebie mogłyby wywołać panikę na rynkach. Dziś rano stopy na rynku międzybankowym wzrosły do poziomów rekordowo wysokich. Oprocentowanie pożyczki jednodniowej overnight skoczyło do 14% (w Polsce dzisiaj to 2,56%). Pojawiły się informacje o tym, że rynek międzybankowy zamarł i mamy credit crunch. Pojawiły się pogłoski, że bank centralny Chin musiał dziś ratować jeden z większych banków specjalnym zastrzykiem gotówki. Potem Bank of China oficjalnie dementował pogłoski o bankructwie. CDSy chińskie (ubezpiecenie od bankructwa państwa) wzrosły dziś najbardziej na świecie - o kilkadziesiąt procent. Wygląda na to, że chiński system bankowy jest na skraju załamania. Znacznie więcej i ciekawiej jest dziś o tym w FT Alphaville

Co dalej ?

Jutro wygasają czerwcowe kontrakty terminowe nie liczyłbym więc na uspokojenie rynku. Rozstrzygnięcie przyniesie początek kolejnego tygodnia. Wtedy powinniśmy się dowiedzieć, czy Bernanke faktycznie zmienił trend i wzrosty się skończyły, czy jednak rynek przez weekend ochłonie i weźmie się w garść dochodząc do wniosku, że ograniczenie skupu przez FED to nic takiego (zgodnie z argumentami, które sam Bernanke podawał). U nas dodatkowo pojawi się rządowy raport o OFE, a do tego w poniedziałek będzie 24-y. A to, jak wiadomo, na naszej giełdzie data dość szczególna. :)


Gdzie się podziała rządowa gotówka ?

Dopatrzyłem się dzisiaj zupełnie przypadkiem (grzebiąc w bilansie NBP) jednej ciekawej rzeczy. Tzn nie wiem, czy naprawdę jest ciekawa - dla mnie jest, bo nie wiem, czy to coś ważnego, czy nie. Chodzi o poziom depozytów instytucji rządowych na rachunkach w NBP. Jest najniższy od blisko 10 lat - dokładnie od września 2003:



Jak coś jest najniższe od 10 lat, to dla mnie automatycznie jest to coś ciekawego. Ale przyznaję zupełnie szczerze, że nie wiem co z tego wynika. Dlatego wolałem zapytać. Piotr Bujak, główny ekonomista Nordea Bank Polska woli widzieć w tym okoliczność optymistyczną


Ale są też inne domniemania :)



Na 100% nikt nie jest przekonany o co chodzi. Do uroczych hipotez o przeniesieniu rządowej gotówki z NBP na rynek międzybankowy i na rynek obligacji można też dorzucić równie kozacką hipotezę o tym, że rząd gra tymi pieniędzmi na giełdzie przeciwko funduszom emerytalnym ;) Nie przesądzając więc kwestii czy to ważne, pozostańmy przy tym, że to ciekawe :)

Szybko znika deficyt Polski w handlu zagranicznym

NBP opublikował dziś bardzo ciekawe dane o bilansie płatniczym za kwiecień. Dane są ciekawe, bo się okazało, że w kwietniu była spora nadwyżka w wymianie z zagranicą, czego nikt się nie spodziewał. Na bilans płatniczy składa się przede wszystkim saldo handlowe, czyli eksport minus import. Polska, tak jak każdy na świecie kraj rozwijający się, ma w handlu zagranicznym permanentny deficyt. Tym bardziej zastanawia i zaciekawia taka sytuacja:



Oto nasz skumulowany roczny deficyt w handlu zagranicznym, który przez lata sięgał 5 - 10 mld EUR, a po kryzysie Lehman Brothers nawet przez chwilę przekraczał 20 mld EUR teraz skurczył się do ledwie 1,78 mld EUR. To wynik lepszy niż w najlepszym do tej pory roku 2005, kiedy nasz eksport korzystał pełnymi garściami z wejścia Polski do Unii Europejskiej. Wtedy - dokładnie w październiku 2005 - mieliśmy 2,43 mld EUR deficytu.

Ciekawe, czy w sytuacji rekordowo niskich stóp procentowych i słabnącego złotego (kiedy rynek uzna, że kolejnych obniżek już nie będzie i przestanie pod to grać), czyli przy czynnikach pomagających eksportowi, zobaczymy pierwszą w historii III RP roczną nadwyżkę handlową. Wydaje się, że jest to do zrobienia.

Ostatnie miesiące spadającej inflacji

Inflacja w maju spadła w Polsce do poziomu pół procenta w skali roku. To mniej od oficjalnych oczekiwań, chociaż mi się zdarzyło już 3 miesiące temu prognozować zejście inflacji do okolic 0,4% w maju-czerwcu. Czyli zakładam, że mniej więcej trafiłem. Niewykluczone, że w czerwcu inflacja wyniesie dokładnie 0,4%. Natomiast potem powinna rosnąć. Wynika mi to z tej samej metody, która już w październiku 2012 pozwalała prognozować obecne zejście inflacji prawie do zera. Chodzi o porównanie oficjalnej inflacji rocznej i "inflacji półrocznej", czyli zmiany cen za ostatnie 6 miesięcy. Od kwietnia inflacja 6miesięczna jest wyższa niż 12miesięczna:


Jak widać taka sytuacja w ciągu ostatnich 11 lat miała miejsce tylko dwa razy - w 2003 i w 2004. W obydwu przypadkach zaraz potem następował dość szybki wzrost inflacji rocznej. Jeszcze lepiej widać tę prawidłowość jeśli na wykresie porównamy inflację roczną i różnicę pomiędzy inflacją roczną, a półroczną:

Wykres jest trochę zagmatwany, ale generalnie chodzi w nim o to, że kiedy różnica pomiędzy inflacją roczną i półroczną przekracza 3,5 punktu procentowego, to inflacja za chwilę spada (było tak w 2005, 2008, 2009 i 2012). Natomiast kiedy różnica pomiędzy inflacją roczną i półroczną robi się minimalna - mniejsza niż 0,2 punktu procentowego, albo wręcz ujemna, to inflacja za chwilę rośnie (było tak w 2003, 2004, 2006, 2010). Co ważne, w ciągu ostatnich 11 lat nie ma ani jednego przypadku, w którym ten mechanizm by nie zadziałał. Dlatego zakładam, że już za chwilę inflacja w Polsce zacznie ponownie rosnąć, ponad 1%. Możliwe, że na koniec roku będzie ponownie powyżej 1,5%.

Im słabszy złoty, tym ważniejszy kurs średnioroczny

Im złoty słabszy tym lepiej widać, jakim cwanym pomysłem było wprowadzenie możliwości przeliczania zagranicznej części długu publicznego po kursie średniorocznym, a nie po kursie z 31 grudnia. Oczywiście dziś nikt nie wie jaki kurs EURPLN będzie 31 grudnia, ale już dzisiaj - prawie w połowie roku - kurs średnioroczny bardzo wyraźnie różni się od bieżącego i jest to różnica na korzyść Ministerstwa Finansów:



Średni kurs euro w NBP dzisiaj to 4,2555, tymczasem kurs średnioroczny jak do tej pory to 4,1641. Czyli różnica wynosi ponad 9 groszy. Zadłużenie Polski denominowane w walutach obcych na koniec pierwszego kwartału wynosiło 253 mld PLN.



Upraszczając, że całe zadłużenie zagraniczne jest w euro i przeliczając tę sumę przez kurs euro z 31 marca wychodzi nam kwota 60,564 mld EUR.

Te 60,564 mld EUR wg kursu dzisiejszego z NBP to 257,73 mld PLN, a wg kursu średniorocznego to 252,19 mld PLN. Na dzisiaj więc korzyść (na razie tylko teoretyczna, bo praktyczna będzie dopiero 31 grudnia) wynosi 257,73 - 252,19 = 5,54 mld PLN.

Dług publiczny na koniec I kwartału był na poziomie 869,94 mld PLN, czyli 54,27% PKB. Do progu 55% PKB zabrakło 11,69 mld PLN. "Zaoszczędzona" dzięki kursowi średniorocznemu kwota 5,54 mld PLN to blisko połowa dystansu między obecnym poziomem długu, a barierą 55% PKB. Czyli moim zdaniem to kwota istotna.

Kurs średnioroczny ma to do siebie, że im bliżej końca roku tym mniej będzie się zmieniać. Dość silny złoty z pierwszych kilku miesięcy roku powoduje, że nawet gdyby od dziś do końca roku kurs euro codziennie był na poziomie dzisiejszym, czyli 4,25, to kurs średnioroczny 31 grudnia i tak nie przekroczy 4,22. Jeśli do końca roku nie pojawi się jakieś ożywienie, albo chociaż inflacja zwiekszająca nominalnie wpływy z VAT, to być może na koniec roku przed przekroczeniem bariery 55% PKB uratuje nas możliwość przeliczenia długu publicznego wg kursu średniorocznego.

Interwencja walutowa NBP i koniec hossy na obligacjach



Marek Belka po piątkowej interwencji NBP na rynku walutowym powiedział, że nie chodziło o żaden konkretny poziom złotego do walut obcych. Oczywiście miał rację, ale nie powiedział wszystkiego. Nie dodał, że w tej interwencji w ogóle nie chodziło o złotego, tylko o polskie obligacje, które ostatnio bardzo szybko tanieją.

Piszą o tym dzisiaj i w BRE:



Piszą też w PKO BP


Dlaczego większa zmienność na rynku walutowym może pogłębiać przecenę na rynku polskich obligacji ? Bo mogą  z nich uciekać inwestorzy, którzy je kupili w ramach tak zwanego carry trade. Carry trade to działalność polegająca na tym, że bank pożycza pieniądze tanio w walucie bardzo nisko oprocentowanej (na przykład w euro, najlepiej biorąc pieniądze z ECB) i lokuje w kraju, gdzie stopa procentowa jest wyraźnie wyższa (oprocentowanie polskich obligacji pomimo dużych spadków w ostatnich miesiącach nadal jest zdecydowanie wyższe niż koszt pieniądza w strefie euro). Czyli pożyczasz za 1%, lokujesz na 4% i masz 3% bez ryzyka. Tyle, że aby to faktycznie było bez ryzyka, trzeba się jeszcze zabezpieczyć przed ruchami na rynku walutowym, tak aby ruchy na EUR/PLN nie zabrały europejskiemu bankowi jego bezpiecznych 3%. Zabezpieczyć się oczywiście można, ale to kosztuje. Im mniejsza zmienność kursu walutowego – tym mniej kosztuje. Kiedy zmienność na rynku walutowym rośnie, rośnie też koszt niwelowania ryzyka kursowego. Kluczowa jest tu właśnie zmienność, a nie taki, czy inny kurs złotego. Nieważne, czy euro jest po 4PLN czy po 4,50 PLN, ważne, żeby nie skakało od 4 do 4,50 w skali tygodnia. Przy dużej zmienności kursu walutowego banki z Europy dochodzą do wniosku, że Polska nie nadaje się już do carry trade, zamykają pozycję, w efekcie obligacje tanieją. (tak na marginesie - prawdopodobnie cały ten mechanizm odbywa się bardziej na międzybankowych instrumentach IRS, a nie na obligacjach, ale to na jedno wychodzi, bo obydwa rynki są ze sobą mocno powiązane. Czym się różnią pięknie ostatnio opisał Barnejek)

Dlaczego NBP chce ograniczyć wyprzedaż obligacji ? Bo spadek ich cen to wzrost ich rentowności, czyli wzrost stopy procentowej (długoterminowej). NBP ostatnio stopy obniża (krótkoterminowe), a nie podnosi, aby więc działania NBP przynosiły skutek i miały jakikolwiek sens bank ten musi pilnować nie tylko tego, co się dzieje ze stopami, które sam wyznacza, ale także tymi wyznaczanymi na rynku i interweniować, jeśli dochodzi do wniosku, że ruchy na rynku psują mu „mechanizm transmisji monetarnej” . Po drugie jest kwestia wspomnianego w notce PKO BP finansowania deficytu w bilansie płatniczym, po trzecie BRE twierdzi, że NBP robi to dla rządu, pomagając mu utrzymać koszty finansowania dziury budżetowej nisko.



Oczywiście twierdzenie, że kurs walutowy w ogóle nie obchodzi NBP jest przesadą. Jeśli przy okazji interwencji złoty się umocni, to z punktu widzenia budżetu państwa też oczywiście bardzo dobrze


Wydaje mi się, że jest też jeszcze jedna przyczyna interwencji NBP na obligacjach. To obawa przed tym, co się zaczęło dziać na rynkach światowych – obawa przed tym, że odwrót kapitału zagranicznego z Polski może zrobić się zbyt gwałtowny, jeśli się pozostanie biernym i nie wyśle na rynek żadnego sygnału. Dlatego sygnał poszedł. Rynki finansowe są mniej więcej od miesiąca przekonane, że FED po wakacjach zacznie ograniczać skup obligacji USA z rynku (nazywany niekiedy szumnie, choć nieco nonsensownie dodrukiem dolara) – to oznacza koniec apetytu na ryzyko i rozglądania się za różnymi ciekawymi celami inwestycyjnymi na świecie. Mamy więc ucieczkę nie tylko z Polski, ale ze wszystkich rynków wschodzących. Notabene rynek polski na tle innych nie wygląda źle. Wśród najsłabszych walut świata w ostatnim miesiącu mamy waluty RPA, Meksyku, Turcji, Indii, Brazylii i innych krajów wschodzących, ale złotego w tym zestawieniu nie ma


 
Z drugiej strony dziś wygląda na to, że piątkowa interwencja NBP niewiele dała. Polskie obligacje nadal tanieją (10letnie mają już rentowność 3,85%), trwa światowy odwrót z rynków stopy procentowej w krajach rozwijających się



Krótkie tłumaczenie tych skrótów: 5yr swaps to międzybankowe kontrakty na stopę procentową, czyli IRS, o terminie 5letnim. PLN to wiadomo, ZAR to rand południowoafrykański, HUF to forint węgierski, INR to rupia indyjska. Wszędzie tam rośnie stopa procentowa, czyli także rośnie rentowność obligacji, czyli obligacje te są sprzedawane. Jak widać, w RPA i na Węgrzech wygląda to nawet gorzej niż w Polsce, a u nas też wygląda to słabiutko. 11 punktów bazowych w ciągu jednego dnia to nie jest normalny ruch na spokojnym rynku. Chociaż kto wie. Może gdyby nie piątkowa interwencja, to dziś tez mielibyśmy ruch o 33 punkty bazowe jak w RPA, a nie tylko 11 pb.

Hossa na polskich obligacjach tym razem chyba już naprawdę się skończyła, a NBP zapewne nawet nie myśli o odwracaniu trendu, a bardziej o tym aby ograniczyć skalę odpływu i uniknąć jakiegoś większego popłochu.

SKOKi do naprawy



Wg opublikowanej przedwczoraj przez KNF informacji o sytuacji SKOKów w 2012 wszystkie aktywa wszystkich SKOKów mają wartość 16,884 mld PLN. Te aktywa to kredyty i pożyczki o wartości 10,25 mld PLN oraz inne instrumenty ( gotówka, lokaty, obligacje, akcje) za 5,927 mld PLN.

KNF jednocześnie podaje, że w portfelu kredytowym aż 3,689 mld PLN to kredyty zagrożone. Czyli takie, które są spłacane na tyle źle i nieregularnie, że istnieje uzasadniona obawa, że SKOK tych pieniędzy w całości już nigdy nie zobaczy. Pożyczył i przepadło – pożyczkobiorca nie ma z czego oddać. Jak widać, kredyty o wartości ponad 2 mld PLN nie są spłacane już od ponad roku.



Kiedy instytucja finansowa taka jak bank, albo SKOK widzi, że jest ryzyko, że kredyt przepadł, to odpisuje sobie ten kredyt. Czyli księgowo przyjmuje czarny scenariusz i zakłada, że te pieniądze już przepadły. Robi to w odpowiednich proporcjach w stosunku do wartości zagrożonego portfela, ale zawsze powinna to robić ostrożnie. SKOKi z tytułu niespłacanych kredytów odpisały już 1,866 mld PLN. Z prostego rachunku wynika, że wartość kredytów niespłacanych i nadal nie odpisanych to 1,822 mld PLN. KNF uważa, że SKOKi podchodzą do problemu zbyt pobłażliwie i powinny odpisać więcej. Ministerstwo Finansów wydało rozporządzenie z konkretnymi wytycznymi jak to robić. KNF przekazał te wytyczne SKOKom już w styczniu 

Sedno wskazówek wygląda tak:


To teraz wracamy do tabelki pierwszej i liczymy jeszcze raz. 35% od pożyczek przeterminowanych o 3 miesiące, ale mniej niż rok to 0,569 mld * 0,35 = 199,15 mln PLN.   I do tego 100% pożyczek przeterminowanych ponad rok czyli 2,003 mld PLN. Razem 2,202 mld PLN. Czyli SKOKi zgodnie z rozporządzeniem MF powinny odpisać tyle – dokładnie o 380 mln PLN więcej. Zresztą zapewne już to zrobiły, bo miały na to czas do końca maja


Po uwzględnieniu odpisów o większej wartości  zmniejszy się w bilansie SKOKów wartość kredytów, a co za tym idzie także wartość wszystkich aktywów. Dziś to 16,884 mld PLN, ale jak od tego odejmiemy 380 mln to zostaje 16,504 mld PLN.

Teraz kolejny problem. SKOKi wcześniej przeterminowanych kredytów miały jeszcze więcej, ale część z nich przeniosły do osobnych spółek (głównie do spółki ASK Invest a.s.r.l. z Luksemburga). W zamian SKOKi dostały jednak nie gotówkę, ale obligacje (skrypty dłużne) tych spółek. KNF nie pisze tego w opublikowanej informacji wprost, ale domyślam się, że SKOKi księgują wartość tych obligacji wg nominału, a powinny wg wartości godziwej, czyli uwzględniającej fakt, że to papiery wydane w zamian za pakiet kredytów o złej jakości. Nie ma więc podstaw, aby obligacje wyceniać tak, jakby ktoś zakładał, że te kredyty spłacą się w całości. Tak twierdzi MF:


Oczywiście to jest możliwe, że wszystkie zagrożone kredyty w końcu się ładnie spłacą co do złotówki, ale zasady rachunkowości nakazują przyjmować scenariusz czarny i księgować to ostrożniej. SKOKi wyceniają obecnie papiery (skrypty dłużne) firmy z Luksmeburga (i paru innych podobnych, założonych w tym samym celu) na 1,207 mld PLN. Nie wiem o ile trzeba tę wartość zmniejszyć, ale na pewno zostanie ona zmniejszona. Jeśli zmniejszymy ją o połowę ( dotychczasowe odpisy aktualizacyjne złych kredytów robione przez same SKOKi były właśnie na poziomie ok. 50%) to wyjdzie nam kolejne zmniejszenie aktywów w SKOKach o 603,5 mln PLN. Czyli aktywa te będą wynosić już tylko 16,504 mld – 0,603 mld = 15,901 mln PLN.

Oczywiście jeśli aktywa wynoszą 15,901 mld PLN to pasywa nie mogą pozostać na starym poziomie 16,884 mld PLN, bo w księgowości aktywa zawsze są równe pasywom. Czyli korekty w wartości aktywów muszą znaleźć odzwierciedlenie z drugiej strony bilansu – tam gdzie mamy źródła finansowania SKOKów – czyli fundusze własne oraz depozyty członków SKOK. W takiej sytuacji oczywiście musimy zmniejszyć wartość funduszy własnych, bo przecież nikt rozumny nie będzie obcinał wartość depozytów ludności w stylu cypryjskim.

Ile funduszy własnych jest w SKOKach ? Hmmm…chyba trochę mało…



737, 3 mln PLN. A skorygować te fundusze powinniśmy o 983 mln PLN. To wyjdzie nam minus 245,7 mln PLN. Firma, z ujemnymi funduszami własnymi to w praktyce bankrut. Ale proszę nie wyciągać takich wniosków zbyt pochopnie, bo bilans, który cały czas omawiamy nie jest bilansem jednej firmy. To dane zagregowane z całego systemu, na który składa się 50 SKOKów, czyli 50 różnych firm. W tej chwili widać jedynie, że generalnie w tym systemie brakuje kapitału. Kilkuset milionów złotych. Hmmm…chociaż tak właściwie, to może brakować tego więcej. Tak przynajmniej twierdzi KNF, który wskazuje, że SKOKi do tej pory także fundusze własne liczyły źle, bo doliczały do nich zysk bieżący:


Jeśli fundusze własne to tylko 278,4 mln PLN, a nie 737,3 mln PLN, to po odliczeniu 983 mln PLN z tytułu mniejszej wartości aktywów wychodzimy z minus 704,6 mln PLN.

Czyli, moim zdaniem, główny przekaz wynikający z informacji KNF jest taki, że w systemie SKOK brakuje około 700 mln PLN. Tyle tam trzeba wpompować, żeby był to system w miarę zdrowy. Oczywiście trzeba pamiętać, że ten system to przede wszystkim ogromny SKOK Stefczyka, potem parę mniejszych, ale nadal dość dużych kas i na końcu cała reszta, czyli kilkadziesiąt małych, lokalnych podmiotów. Z przekroju prezentowanego przez KNF wynika, że fundusze ujemne mamy tylko w sześciu SKOKach, ale za to są to fundusze mocno ujemne, bo na ponad 300 mln PLN ( a to dane bez zalecanych przez MF i KNF korekt w wartości aktywów, czyli po korektach tu też zapewne będzie gorzej) . Kolejne dwa SKOki mają wskaźnik wypłacalności na poziomie poniżej 1%, czy bardzo bardzo nisko. Po korektach też mogą znaleźć się pod wodą




Warto tu jednak zauważyć, że 27 SKOKów ma współczynnik wypłacalności powyżej wymaganych 4%. 27 na 50 działających, czyli ponad połowa. W przeszłości dość często SKOKi z problemami były po prostu przejmowane przez SKOKi większe i zdrowsze. Teraz też zapewne zobaczymy dużo ruchów konsolidacyjnych w sektorze ( i Kasa Stefczyka zapewne zrobi się jeszcze większa). Oczywiście braki w kapitale można też pokryć zabierając na ten cel trochę z depozytów - dokładnie tak jak zrobiono na Cyprze. Specyfika SKOKów i główna różnica pomiędzy nimi, a bankami polega na tym, że w SKOKach ten, kto wkłada tam depozyt automatycznie jest też współwłaścicielem SKOKu, bo to nie spółka akcyjna, tylko spółdzielnia. Czyli w takim scenariuszu decyzja o obcięciu depozytów należałaby do samych depozytariuszy. To teoretycznie możliwe, chociaż moim zdaniem raczej niewyobrażalne. Bardziej prawdopodobne jest, że KNF wraz z NBP nałożą na sektor SKOK jakiś program naprawczy / restrukturyzację. W SKOKach z pewnością jest co naprawiać, a z drugiej strony problem w wysokości kilkuset milionów złotych w skali państwa, czy też w skali sektora finansowego w Polsce jest problemem niewielkim.

Łotwa to nie Polska i wejście do strefy euro jej się opłaci

Łotwa wchodzi od stycznia do strefy euro. Dostała dziś oficjalne potwierdzenie od Komisji Europejskiej, a Europejski Bank Centralny oficjalnie stwierdził, że Łotwa spełnia wszystkie kryteria. Czyli cyferki ma w porządku. Ale dokument opublikowany przez ECB nie zamyka się w krótkich stwierdzeniach, przez co jest bardzo ciekawy. Otóż ECB otwierając Łotwie drzwi do euro jednocześnie wskazuje palcem na rzeczy, które powinna dopracować. Najciekawiej moim zdaniem wygląda to:


Depozyty w łotewskich bankach pochodzą w dużej części z zagranicy. Z punktu widzenia bilansu korzyści i kosztów z wchodzenia do strefy euro to najważniejsza, kluczowa różnica pomiędzy Łotwą, a Polską. Depozyty zagraniczne (w przypadku Łotwy głównie rosyjskie i z innych państw kiedyś należących do ZSRR) w sytuacjach podbramkowych uciekają z banków znacznie szybciej niż krajowe (które najczęściej nie uciekają, bo nie mają dokąd). W Polsce depozyty są w bardzo dużej części krajowe, więc w sytuacji krytycznej ryzyko dodatkowego krachu w bankowości jest niewielkie. Na Łotwie ryzyko takiego krachu, wywołanego nagłym odpływem depozytów z banków jest spore. Jeśli Łotwa znajdzie się w strefie euro, to zyskuje bardzo solidne zabezpieczenie przed takim scenariuszem w postaci linii ratunkowych z ECB. Tych samych, które w ciągu ostatnich paru lat uratowały Grecję, Hiszpanię, Portugalię, czy Cypr (ten ostatni tylko do czasu). To oczywiście przeniesienie pewnego ryzyka z Łotwy do Frankfurtu, dlatego ECB chcąc tego uniknąć pisze dzisiaj Łotwie, że sama powinna coś z tym zrobić. I Łotwa właśnie robi - wchodzi do strefy euro, aby zyskać bezpieczeństwo pod skrzydłami ECB. To dla niej kolosalna korzyść. W przypadku Polski tej korzyści by nie było, bo my w ogóle nie mamy takiego problemu. Dlatego wchodzenie akurat Łotwy do strefy euro ma znacznie więcej sensu niż wchodzenie na przykład Polski.

Inne uwagi ECB pod adresem Łotwy też są bardzo ciekawe:


Teraz proszę się zastanowić, które z tych skierowanych do Łotwy uwag możnaby również skierować w stronę Polski. Czy Polska z długiem publicznym w okolicach 55% PKB musi kontynuować szeroko zakrojoną konsolidację fiskalną ? Czy jesteśmy zabezpieczeni przed wzrostem jednostkowych kosztów pracy i utratą konkurencyjności ? Czy Polska potrzebuje poprawy jakości instytucji i zarządzania ?  Ile razy tak wychodzi ? :)

Jak będzie trzy razy "nie', wtedy być może będziemy mogli wchodzić do strefy euro. Łotwa może wchodzić wcześniej, bo przynajmniej jej system bankowy na tym niewątpliwie skorzysta.

Zarabianie na zmianach w indeksach MSCI

Najważniejszy indeks na giełdzie warszawskiej to nie WIG, ani WIG20 tylko MSCI Poland. W ubiegłym tygodniu kolejny raz okazało się, że to zmiany we właśnie tym indeksie mają największy wpływ na ruchy cen akcji. Po zakończeniu sesji piątkowej z indeksu MSCI Poland wypadały akcje Asseco Poland, a wchodziły do niego akcje Alior Banku. Zmiany te zostały ogłoszone 15 maja. Od ogłoszenia do piątku Asseco spadło o blisko 5% (uwzględniając odcięcie prawa do dywidendy, które nastąpiło po drodze), a Alior zyskał 11,7%. Dla porównania: WIG w tym czasie urósł o 3,7% - czyli Asseco wypadło znacznie poniżej rynku, a Alior znacznie powyżej. W przypadku obydwu spółek większość ruchu została wykonana w dniach tuż po 15 maja, czyli rynek dość szybko zdyskontował zmiany w MSCI Poland nie czekając na ich faktyczne przeprowadzenie.



Ale Asseco i Alior nie były jedynymi polskimi spółkami, które pojawiły się w zestawie komunikatów MSCI 15 maja. MSCI ma bowiem jeszcze indeksy małych spółek i tam też ogłoszono sporo zmian. Do MSCI Poland Small Cap Index zakwalifikowano spadające z "wyższej ligi" Asseco, ale także Polski Holding Nieruchomości, Zakłady Chemiczne Police i Zespół Elektrowni Pątnów Adamów Konin.


Tutaj, w przypadku PHN, Polic i ZE PAK reakcja rynku była znacznie ciekawsza. Najpierw PHN: od ogłoszenia 15 maja do sesji piątkowej PHN zyskał 6%. Ale do czwartku reakcji praktycznie nie było, cały ruch został wykonany na jednej, piątkowej sesji, w dniu dokonywania zmiany w indeksie. Przy okazji akcje PHN wyskoczyły do poziomu rekordowo wysokiego


 ZE PAK z kolei wygląda tak:


  Wzrost między 15 maja a piątkiem to ledwie 4,4%, tylko minimalnie lepiej od rynku. Ale sama sesja piątkowa to skok o 5,3% w górę, przy obrotach najwyższych od stycznia. Tu, podobnie jak w przypadku PHN, reakcja rynku była w dniu zmiany w indeksie.

No i najlepsze na koniec, czyli Police:


Wzrost między 15 maja a piątkiem to 36,4% ! Ale jak widać na wykresie akurat te akcje już wcześniej były w wyraźnym trendzie wzrostowym. Możliwe więc, że to wcale nie ogłoszenie ze strony MSCI spowodowało wzrosty po 15 maja. Za to sesja piątkowa wygląda podobnie, jak w przypadku ZE PAK i PHN. Mamy wyraźny wystrzał w górę. Police w piątek podrożały o 17,6%.

Czyli po pierwsze: warto śledzić ogłoszenia o zmianach w składach indeksów MSCI, bo mają one przełożenie na kursy akcji na GPW, więc mozna na tym zarobić. Po drugie: zmiany w składzie "dużego" indeksu MSCI Poland rynek dyskontuje bardzo szybko, praktycznie w ciągu jednego dnia. Po trzecie: jeśli ktoś przegapi zmianę w MSCI Poland, to pozostaje mu szansa na zarobek na spółkach wchodzących do MSCI Poland Small Cap, bo tutaj rynek dostosowuje wycenę akcji dopiero w ostatnim momencie.