Recesyjno-deflacyjna grupa wyszehradzka

Eurostat opublikował dziś swój comiesięczny raport o inflacji. Inflacja w Unii Europejskiej szybko spada. Okazuje się, że najszybciej spada w naszym regionie. Roczne wskaźniki inflacji w Polsce, Czechach, Słowacji i na Węgrzech stanowią w styczniu mniej więcej połowę tego, co pokazywały raptem 3 miesiące temu:



A kiedy uszeregujemy wszystkie państwa UE w kolejności wg skali spadku inflacji od października, to wychodzi nam taka lista



Ciekawe, prawda ? Zwłaszcza, że gospodarki Polski, Węgier, Słowacji i Czech dość istotnie się od siebie różnią, jeśli chodzi o strukturę, politykę fiskalną i monetarną. Wspólną obecnie mają głównie recesję. A ta zawsze sprzyja spadkowi inflacji, a w porywach nawet i wchodzeniu w deflację.

Telewizja rozrywką bezrobotnych ?

Bardzo ciekawe wyniki badań zawiera opublikowany dzisiaj raport roczny grupy TVN. Okazuje się, że w ostatnich latach dośc wyraźnie rośnie czas poświęcany przez ludzi na oglądanie telewizji. Dane dotyczą m.in. Hiszpanii i Włoch, czyli państw, w których sytuacja gospodarcza znacząco się w ostatnich latach pogorszyła. Ale podobny trend widać też w Polsce:



Na bazie danych z pięciu państw i z pięciu lat trudno opierać jakieś jednoznaczne twierdzenia, ale możliwe, że gdyby zrobić badania szerzej zakrojone, to by z nich wyszło, że im wolniejszy wzrost gospodarczy, tym więcej czasu ludzie poświęcają na telewizję. Dałoby się to tłumaczyć tym, że w czasach kryzysowych rośnie też liczba bezrobotnych. A dla ludzi bez pracy, czyli z niewielkimi dochodami telewizja być może jest jedyną dostępną formą rozrywki. Przynajmniej jedyną mierzalną.

Tak naprawdę Polska spełnia kryterium walutowe


Polska aby wejść do strefy euro musi spełnić kilka kryteriów zawartych w Traktacie z Maastricht. Musi mieć na odpowiednim poziomie inflację, deficyt sektora finansów publicznych i dług publiczny, a także musi wykazać się stabilnością swojej waluty w okresie dwuletnim, poprzedzającym wejście do strefy.

Polska obecnie oficjalnie nie spełnia żadnego kryterium. Ale gdyby się przyjrzeć dokładniej, to kryterium dotyczące stabilności kursu walutowego tak właściwie spełniamy. Kryterium to mówi, że najpierw ustalamy na sztywno jakiś kurs w stosunku do euro, a potem przez dwa lata cena euro może się odchylać od tego kursu maksymalnie o 15% w górę, albo w dół.

Tak wygląda wykres euro do złotego za ostatnie 6 lat:



Osłabienie złotego pod koniec 2008 spowodowało ruch euro w górę o ponad 50% - to z pewnością byłoby złamanie kryterium stabilności cen. Ale od tamtej pory ze złotym nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Poziom maksymalny z lutego 2009 to 4,92, jak od tego odejmiemy dopuszczalne 15% to wychodzi nam środek przedziału wahań na poziomie 4,28 PLN. Od tego 15% w dół to 3,64 PLN - to dolna granica dopuszczalnych wahań. Euro w okresie od 2009 do dziś najmniej kosztowało 3,77 PLN - w grudniu 2010.

Czyli Polska waluta od czterech lat jest w przedziale nieprzekraczającym 15-procentowych odchyleń od poziomu 4,28 PLN. Tyle, że nikt nigdy nie ogłosił, że oficjalnie wchodzimy do ERM2 z tym właśnie kursem.

Oczywiście, to że jedno z kryteriów faktycznie spełniamy od czterech lat w niczym nie przybliża mnie do poglądu, że Polska powinna wchodzić do strefy euro rezygnując z własnej polityki monetarnej.

Skąd się biorą nowi bezrobotni ?



Bardzo ciekawie wygląda sytuacja na rynku pracy w cokwartalnym badaniu aktywności ekonomicznej ludności (BAEL). Bezrobocie rośnie, ale liczba pracujących też rośnie. Maleje natomiast liczba tak zwanych biernych zawodowo. Bezrobotny od biernego różni się tym, że bezrobotny nie ma pracy, ale jej szuka, a bierny nie ma pracy i jej nie szuka. W metodologii GUS na biernych składają się przede wszystkim dwie duże grupy: emeryci i studenci. Do tego dochodzą chorzy, tzw panie domu (albo panowie) i oczywiście zniechęceni – czyli ci, którzy już nie wierzą w to, że można legalnie dostać jakąkolwiek pracę.

Unia Europejska krainą prognoz

Wracając jeszcze na chwilkę do prognoz Komisji Europejskiej, w których dostrzeżono nawet polskie fotoradary, najbardziej fascynuje mnie w nich coś innego. To, jak bardzo są nietrafione.

Proszę zobaczyć, tutaj widać prognozy najnowsze, ale też te poprzednie, z listopada 2012. W tej najnowszej "prognoza" na 2012 nie jest już prognozą, bo chyba wszystkie państwa podały już wyniki PKB za 2012. Czyli to fakty, a nie prognozy. Natomiast poprzednie prognozy były robione w listopadzie 2012, czyli na 2 miesiące przed końcem roku. Jak widać, Komisja w listopadzie w kwestii PKB w 2012 pomyliła się w prawie każdym przypadku:



Ciekawe, że instytucja, która nie potrafi przewidzieć jakie będą efekty gospodarowania w danym roku będąc w jedenastym miesiącu tego roku jednocześnie prognozuje to co się wydarzy w 2014. Broniąc jej można powiedzieć, że generalnie większość prognoz ekonomicznych się nie sprawdza. Ale w przypadku KE niesamowita jest ta bombastyczność procesu prognozowania. Komisja prognozuje prawie wszystko. Tak wygląda spis treści w aneksie statystycznym prognozy "zimowej":


 
Łącznie 62 zagadnienia ! Wszystko rozpisane, rozrysowane do końca 2014 roku. I potem co kwartał to jest zmieniane. Za rok nikt już nie będzie pamiętał o tym co teraz jest prognozowane, bo będą nowe prognozy i będą zupełnie inne.  A zapał Komisji nie ogranicza się do samej Unii. Są tez prognozy dla Chin, Rosji, a nawet Czarnogóry, Islandii i Macedonii



Naprawdę jestem pełen podziwu. Za prywatne pieniądze tak zaawansowana produkcja raczej bezsensownej makulatury byłaby zapewne niemożliwa. Chociaż pewien niedosyt pozostawia brak prognoz dla Madagaskaru, Surinamu i Panamy.

Deficyt budżetowy a fotoradary: ujęcie z Brukseli

Komisja Europejska opublikowała dziś swoje prognozy dla wszystkich krajów UE. Prognoza dla Polski jest tutaj Nie ma większego sensu zbyt głębokie analizowanie tej prognozy, bo one i tak najczęściej się nie sprawdzają. Ujmując ja w skrócie ma być nienajgorzej.

Natomiast najciekawsze w całym tekście jest jedno zdanie, które nie może zostac przegapione:


Jak widać, skala niedoinformowania Komisji Europejskiej jest zatrważająca. Nikt im nie powiedział, że fotoradary są stawiane przecież wyłącznie w trosce o bezpieczeństwo ruchu drogowego :)

A przy okazji Komisja potwierdza, że redukcja deficytu odbywa się w Polsce głównie przez podnoszenie podatków i opłat, a nie przez cięcie niepotrzebnych wydatków, czy też reformowanie zbyt kosztownych elementów infrastruktury państwa. Za prawa do emisji CO2 zapłacą firmy, za zamrożenie progów w PIT zapłacimy wszyscy, a niektórzy jeszcze dodatkowo zapłacą za mandaty.

(tekst powstał dzięki twitterowej inspiracji ze strony Marcina Sobczyka z WSJ)

Główny argument przeciw wchodzeniu do strefy euro

Ten wykres:



z tego artykułu pokazuje to, o czym spora część ekonomistów już wie, chociaż równie wielu nie chce tego przyjąć do wiadomości. Zaciskanie pasa w krajach nadmiernie zadłużonych prowadzi do pogorszenia, a nie polepszenia sytuacji. Istnieje dość popularna teoria (a nawet niestety praktyka), że kiedy w danym państwie wskaźnik długu publicznego do PKB urośnie za bardzo wtedy trzeba oszczędzać, żeby zmniejszyć dług i sprowadzić wskaźnik dług/PKB do bardziej bezpiecznego poziomu. Okazuje się jednak, że im większa skala oszczędności zarządzonych w państwie, tym większy wzrost wskaźnika długu publicznego do PKB. Wzrost, a nie spadek. Dzieje się tak dlatego, że działania mające na celu zmniejszenie długu jednocześnie wywołują także spadek PKB czyli recesję. Niestety wszystkie przykłady ze strefy euro z ostatnich lat pokazują, że PKB w krajach poddanych kuracji oszczędnościowej spada szybciej niż dług. W efekcie wskaźnik dług/PKB rośnie zamiast spadać.



We wszystkich krajach strefy euro dotkniętych kryzysem problem zaczął się od popłochu na rynku i wyprzedaży obligacji (ucieczka od ryzyka w czasach kryzysu finansowego wywołanego zupełnie czymś innym zupełnie gdzie indziej). Szybki wzrost rentowności powodował, że kraje traciły możliwość rolowania długu, co powodowało zagrożenie utratą płynności i bankructwem kraju. Szybkie i nagłe oszczędności stawały się wtedy koniecznością, a także przymusem narzucanym przez Unię i MFW. Gospodarki tych państw byłyby w znacznie lepszej sytuacji gdyby zamiast zmniejszać dług, państwa te skupiły się na przywracaniu zaufania rynków finansowych i działaniu na rzecz wzrostu gospodarczego. Czyli gdyby w ułamku dług/PKB zajęły się zwiększaniem mianownika zamiast zmniejszaniem licznika.

Co ciekawe we wszystkich tych państwach (Grecja, Włochy, Hiszpania, Portugalia, Irlandia) rentowność obligacji wyraźnie poszła w dół w drugiej połowie 2012. Pomimo tego, że dług do PKB cały czas im rośnie i ciągle mają recesję. Poprawa była efektem wyłącznie jednego wydarzenia. Deklaracji Europejskiego Banku Centralnego, że w razie czego wykupi ich obligacje z rynku. Oczywiście do żadnego wykupu nie doszło, bo wystarczyła sama zapowiedź oznaczająca, że pieniądze inwestorów są bezpieczne. Oczywiście w krajach tych i tak jest recesja, bo wcześniej rządy zdążyły wprowadzić programy oszczędnościowe. Ale cała ta historia pokazuje, że aby zachować stabilność na rynku finansowym i uniknąć kryzysu warto mieć bank centralny, który daje wyraźny sygnał, że jest gotów interweniować, czyli w razie czego dodrukować tyle ile trzeba. Oczywiście, aby tak się stało konieczne jest posiadanie swojego własnego banku centralnego. Europejski Bank Centralny zrobił co trzeba, ale jakieś 2 lata za późno. Hiszpanie, Włosi, Portugalczycy będą za to jeszcze długo płacić. Bo nie mają swojego własnego banku centralnego. Dla mnie to główny powód dla którego Polska nie powinna wchodzić do strefy euro.

Koniec ery franka

W grudniu w bilansach polskich banków (wg statystyk publikowanych przez KNF) było 143,4 mld PLN w kredytach hipotecznych w PLN i 144,6 mld PLN w kredytach hipotecznych udzielonych w CHF. Tych we franku było ciągle o 1,2 mld PLN więcej, ale biorąc pod uwagę trend, można oczekiwać, że na początku 2013, po wielu latach dominacji, co było cechą charakterystyczną polskiego systemu bankowego, kredyty w CHF przestały być najpopularniejszym rodzajem kredytu na polskim rynku. A wspomniany trend wygląda tak:



To wartość kredytów udzielonych przez banki gospodarstwom domowym: hipotecznych w PLN i w CHF oraz konsumpcyjnych. Jeszcze 3 lata temu kredytów hipotecznych w CHF było dwa razy więcej niż w PLN. Przez ten czas wartość długu hipotecznego w PLN rosła systematycznie - o mniej więcej 2 - 3 mld PLN co miesiąc.

Na wykresie widać też, że od pewnego czasu systematycznie maleje zadłużenie z tytułu kredytów konsumpcyjnych - ratalnych, samochodowych, w kartach kredytowych itd. Łączna wartość zadłużenia gospodarstw domowych w bankach ciągle powoli rośnie (+0,2% w 2012), ale tylko ze względu na kredyty hipoteczne w PLN (+18,4% w 2012). Jeśli chodzi o pieniądze na konsumpcję, to Polacy wyraźnie się delewarują (-5,3% w 2012), co przekłada się na coraz słabszy wzrost PKB.

Pstryk w nos, pstryk w ucho



Piotr Serafin – facet z rządu, który załatwiał nam budżet unijny na lata 2014-2020 jest moim zdaniem idealnym przykładem na wszystkie najgorsze cechy Unii Europejskiej.

Minister Serafin w swoim najnowszym wpisie na blogu :
- pisze, że ostrzegał jakiegoś polityka w sprawie jakiegoś pojedynku
- potem stwierdza, że wygrał pojedynek i analizuje przyczyny swego zwycięstwa w pojedynku
- odczuwa radość z wygranego pojedynku i ma nadzieje, że mu to minister Kalemba wybaczy
- kluczowe informacje na temat przeliczania środków unijnych podaje w nawiasie
- wyjaśnia, że te informacje pochodzą z Porozumienia Międzyinstytucjonalnego z 2006 roku
- apeluje do tego, co przegrał pojedynek, aby nie dezinformował

Moim zdaniem najgorsze cechy Unii Europejskiej to totalny brak przejrzystości, zbyt gęsty gąszcz przepisów i wytycznych – praktycznie nie do przejścia dla zwykłych obywateli Unii, oraz zbyt duże oderwanie od rzeczywistości unijnych urzędników – czyli wąskiej grupy, która potrafi poruszać się w gąszczu. Ta umiejętność często wywołuje u urzędników także poczucie wyższości nad tymi, którzy tej umiejętności nie posiadają. Często niestety zbyt słabo skrywane.

Minister Serafin, gdyby był dobrym, skromnym urzędnikiem z klasą, napisałby z własnej nie przymuszonej woli, przez nikogo nie zapytany o tym, że przyznane państwom środki unijne sprowadza się do cen bieżących przemnażając je corocznie przez deflator wyznaczony arbitralnie na poziomie 2%. Dlatego wszelkie wyliczenia oparte na danych podanych przez premiera na różnych konferencjach są błędne. Możnaby nawet pójść dalej i napisać, że wszelkie liczby podawane przez premiera są błędne, chociaż to byłoby ryzykowne politycznie. Te słynne już 300 mld, to tak naprawde 300 mld ale co roku podnoszone o 2%, czyli jednak już nie 300 mld.  Jak pisze Serafin „nie ma tu żadnego triku, tylko prawo i matematyka”. Wszyscy chyba pamiętamy, że tak się właśnie umówiono w 2006 w Porozumieniu Międzyinstytucjonalnym, prawda ?  :)

Serafin już kolejny raz zachowuje się w ten sposób. Zaraz po szczycie unijnym napisał o "wszystkich nieprawdach" o szczycie, niestety nigdy nie napisał o "wszystkich prawdach". Zaczynam zastanawiać się nad tym, czy to nie jest robione specjalnie. Najpierw premier mówi: 300 miliardów. Wszyscy jego przeciwnicy polityczni zaczynają analizować, przeliczać, szukać dziury w całym (dość durne zajęcie tak na marginesie, no ale to politycy) i jak coś w końcu w pocie czoła znajdą, to potem Serafin pstryka ich w nos, klepie w czoło i krzyczy „muka” na blogu. Muka, bo przecież to się przelicza jeszcze przez 2 procent. A ktoś tam tego nie wiedział, hehehehehe, za szybko wystrzelił z dwururki, hehehe, no i pudło, ach co za radość, aż mi głupio że ją odebrałem ministrowi. Minister też zapewne lubi sobie porechotać i narysować kółko na czole tym imbecylom, co Porozumienia Międzyinstytucjonalnego z 2006 nie czytali. Bo to przecież ich wina, że nie czytali.

Moim zdaniem cały rządowy przekaz po ustaleniach budżetowych w Brukseli to jeden wielki brak przejrzystości okraszony modelowym wręcz oderwaniem Serafina od rzeczywistości . Takiej rzeczywistości w której są zwykli ludzie, przedsiębiorcy, inwestorzy, a nie tylko posłowie opozycji. Dziś już wiadomo, że wszystkie liczby podane na samym początku przez premiera to tylko coś w rodzaju wskaźnika, albo indeksu. Aby dojść do prawdziwych pieniędzy, trzeba to mnożyć przez 2% co roku. Bez odpowiedzi pozostają pytania o ryzyko walutowe. Czy jeśli euro w 2015 będzie po 3,60 PLN, to dostaniemy automatycznie mniej pieniędzy ? Czy może istnieje jakieś zabezpieczenie wynikające z jakiegoś unijnego dokumentu ? Jestem pewien, że Serafin zna odpowiedź na te pytania. Ale sam nic na ten temat nie powie. Zaczeka, aż jakiś bardziej wyrywny polityk opozycji coś w tym temacie ogłosi, naiwnie myśląć, że coś wykrył. Wtedy Serafin na blogu strzeli mu z palców w ucho i napisze, ach jakie pudło, hyhyhy, za szybko dwururka wystrzeliła, hahaha, a przecież wszyscy wiedzą, że kasa unijna jest zabezpieczona przed ryzykiem walutowym, bo tak zapisano w Traktacie Międzypowiatowym z 1998. Albo w innej Wielkiej Karcie Unijnych Ustaleń Zapisanych Drobnym Druczkiem z 2003. Jeśli takiego mechanizmu nie ma, to też o tym nie powie, bo po co.

Chcecie wiedzieć jak to naprawdę działa, to sobie to wszystko sami przeczytajcie w dokumentach, ja tu jestem ministrem i nie mam czasu na przejrzyste przedstawienie faktów dotyczących perspektyw gospodarczych kraju. Nie jesteście tego godni, bo ja znam się na Unii lepiej. Dlatego będę was co tydzień na blogu pstrykał w nos. Albo w ucho.

Oczywiście takich Serafinów w całej Unii są tysiące i wszyscy zachowują się w ten sam, buracki sposób. Dlatego tak trudno o prawdziwą legitymizację Unii wśród ludzi i dlatego ci ludzie nie czują się obywatelami Unii. Dlatego też tak trudno o dalszą integrację w Unii. Jeśli prawdziwy jest wybór:  „dalsza integracja, albo rozpad” to Serafin, swoją komunikacją skupioną na politykach opozycji, a nie na obywatelach działa na rzecz rozpadu Unii Europejskiej. Rozumni ludzie rzadko lubią integrować się wokół instytucji, które traktują ich jak matołków i zbyt często zajmują się pstrykaniem ich w nos. Albo w ucho.

Rząd bardzo potrzebuje inflacji

Mamy pierwsze dane o wykonaniu budżetu państwa w styczniu. Wpływy z podatków pośrednich minus akcyza,(czyli w praktyce wpływy z VAT) są o ponad 22% niższe niż rok temu. Wynoszą 13,2 mld PLN. Rok temu sięgały blisko 17 mld PLN.




Tak słabych wpływów z VAT nie było od lat. Nawet kiedy była niższa stawka, wpływy po styczniu były większe - w 2011 15,2 mld, w 2010 13,1 mld, w 2009 13,2 mld, w 2008 13,1 mld. Zmiana skumulowanych wpływów z VAT za ostatnie 12 miesięcy też wygląda fatalnie



Wpływy z VAT są coraz mniejsze, bo mamy coraz większe spowolnienie gospodarcze, ale na VAT ma też wpływ inflacja. Szybszy wzrost cen w sklepach powoduje, że VATu liczonego od wyższych cen jest więcej. Z punktu widzenia budżetu inflacja jest więc dobra, bo dodatkowo podkręca wpływy podatkowe. Dlatego rządowi akurat teraz wyższa inflacja bardzo by się przydała. Tymczasem GUS dzisiaj podał, że roczna inflacja spadła już do 1,7% i jest najniższa od 2007. Inflacja zresztą jeszcze przez parę miesięcy może spadać dalej, co będzie wynikać z efektu bazy.



Od września wzrost cen co miesiąc wynosi ledwie 0,1%, tylko październik był tu wyjątkowy. Tymczasem rok temu w lutym, marcu i kwietniu miesięczne wzrosty były znacznie większe. Jeśli do czerwca inflacja dalej będzie się utrzymywać na poziomie 0,1% miesięcznie, to w połowie roku możemy mieć roczny wskaźnik na poziomie 0,5%. A jak w lecie warzywa potanieją bardziej niż rok temu, to i deflacja nam się zdarzyć może. Lepiej nie mysleć, jak wtedy będą wyglądać wpływy z VAT do budżetu.



(dwie kwestie porządkowe: po pierwsze ujmując sprawę precyzyjnie podatki pośrednie minus akcyza to VAT oraz podatek od gier. Ale ten drugi jest na tyle znikomy w porównaniu do VAT, że można go pomijać. Po drugie rząd nadal nie podał wykonania budżetu za grudzień 2012, przy wyliczaniu zmiany wpływów skumulowanych założyłem, że wpływy z VAT w grudniu 2012 były takie same jak w grudniu 2011, co swoją drogą wygląda na dość mocno optymistyczne założenie)

Coś drgnęło ?

Polski konsument, którego apatia zaprowadziła gospodarkę na skraj recesji daje pierwsze po dłuższej przerwie oznaki żywotności. W styczniu wzrosła dynamika zadłużenia gospodarstw domowych. Skoro znów się zadłużają, to może znów chcą zacząć wydawać ?



Oczywiście to zaledwie drgnięcie, ale nawet czegoś tak niewielkiego nie notowaliśmy od dawna. Kredyty dla gospodarstw domowych w styczniu są o 2% większe niż rok wcześniej. W grudniu było to tylko 0,2%, a w listopadzie był nawet spadek o -0,2%. Wzrost o 2% to najlepszy wynik od sierpnia. Wzrost rdr nie wynika z rynku walutowego - zarówno euro jak i CHF na koniec stycznia 2013 były nieco tańsze niż rok wcześniej, czyli wzrost wartości zadłużenia nie wynika z przeliczenia kredytów walutowych na PLN.

Dodatkowo roczna dynamika M3 wprawdzie nie rośnie i nadal wynosi tylko 4,5% ( najmniej od września 2003), ale oczekiwano spadku do 4,2%, czyli jest lepiej od oczekiwań. Dynamika M2 wzrosła z 4,2% do 4,7%, a dynamika M1 wzrosła z 0,6% do 2,4% (pierwszy wzrost dynamiki od maja). Dla zwolenników tezy, że właśnie mijamy dołek są to jakieś argumenty "za". A przeciwnicy tej tezy mają do dyspozycji dynamikę kredytów dla przedsiębiorstw - w grudniu +3,4%, w styczniu już tylko +2,4% - najgorzej od stycznia 2011. Tu na razie nic nie drgnęło.

Polska giełda nie wygląda dobrze


Ciekawe rzeczy dzieją się ostatnio na warszawskiej giełdzie. Od paru tygodni widać, że jesteśmy wyraźnie słabsi od rynków rozwiniętych, które w przeszłości GPW często swoim zachowaniem naśladowała (DAX, S&P500). Jednocześnie tej relatywnej słabości towarzyszy wyraźny wzrost średniej wartości transakcji


Słabości polskiego rynku towarzyszą też najwyższe od kilkunastu miesięcy obroty:



Jednocześnie utrzymuje się ciekawa sytuacja na rynku kontraktów terminowych na WIG20, o której już pisałem w grudniu



Znów mamy bardzo szybki przyrost liczby otwartych pozycji. Do wygasnięcia serii marcowej jeszcze ponad miesiąc czasu, a LOP jest już na poziomach szczytowych z okresów wygasania serii czerwcowej i wrześniowej w 2012. Kiedy do wygasnięcia serii grudniowej brakowało dokładnie tyle samo czasu, co dziś brakuje do wygasnięcia serii marcowej liczba otwartych pozycji wynosiła 108 tysięcy. Dzisiaj mamy ich blisko 122 tysiące (wszystkie serie na WIG20, nie tylko ta marcowa). Czyli wzrost zainteresowania kontraktami na indeks się utrzymuje.

Mamy coraz większy ruch na kontraktach, coraz większe obroty na akcjach, coraz większą średnią wartość transakcji (styczniowe transakcje sprzedaży pakietów PKO BP i Pekao SA podbiły oczywiście i obroty i średnią wartość transakcji, ale bez tych transakcji też mielibyśmy wyraźne wzrosty w obydwu przypadkach) i jednocześnie rynek zachowuje się coraz gorzej w stosunku do innych rynków giełdowych. Do kompletu dorzućmy jeszcze wykres rentowności polskich obligacji



Rekordy dawno za nami, a wzrost rentowności rozpoczął się dokładnie w tym samym momencie, w którym zaczęły się spadki na giełdzie i GPW zaczęła odstawać od innych. Nie sądzę, żeby to był przypadek. Czy to wygląda źle ? Chyba raczej tak.

300 mld PLN czyli porażka rządu

Kończąc już z tematem środków unijnych na lata 2014-2020, zastanawia mnie szczególnie jedna sprawa. Dlaczego premier te pieniądze przeliczył z euro na złote po kursie bieżącym ? Przecież kurs bieżący ciągle się zmienia. Teraz na przykład (godzina 10:17) wynosi 4,1464. Wg tego kursu wartość środków z funduszy spójności jest już o 1 mld PLN mniejsza niż w piątek. Liczenie unijnych wpływów wg kursu bieżącego jest więc kompletnie bez sensu.

Zresztą zastanawia to nie tylko mnie. Bank BRE w swoim codziennym newsletterze pisze tak:


Przeliczanie unijnych środków po kursie bieżącym jest dziwne także dlatego, że rząd wyprodukował i produkuje nadal całą masę prognoz gospodarczych, w których są też zawarte prognozy walutowe. Na przykład w programie konwergencji, który musimy produkować co rok na zyczenie Brukseli jest taka tabelka:



Jak widać, rząd zakłada, że w latach wydawania pieniędzy, które właśnie załatwiono będziemy wyraźnie poniżej poziomu 4 PLN za euro. Nawet na rok 2013 średni kurs jest założony na poziomie 3,95 PLN. Nigdzie tu nie ma kursu z okolic 4,16 PLN, który podstawiony do wzoru daje 303 mld PLN z funduszy spójności. A gdyby środki unijne przeliczyć wg średniego kursu założonego na 2015 - czyli 3,62 PLN za euro, to wychodzi nam nie 303 mld PLN, tylko 264 mld PLN.

Nawet w naszym wewnętrznym, krajowym dokumencie, jakim jest budżet państwa, kurs euro na ten rok wynosi 4,05 PLN.



Wg kursu z budżetu rząd wywalczył z funduszy spójności tylko 295 mld PLN. Mniej niż 300. Mniej niż obiecywał jako minimum.Na marginesie sam fakt, że na 2013 program konwergencji zakłada 3,95 PLN, a budżet 4,05 PLN pokazuje, że prognozy dość szybko się zmieniają. A skoro tak, to są raczej nic nie warte. Robi się je, bo tak trzeba i tyle. Równie dobrze możnaby zapewne je losować. Zwłaszcza jeśli chodzi o prognozy kursu walutowego na wolnym rynku. Takie podejście usprawiedliwiałoby przeliczenie środków unijnych po takim kursie jaki w danym momencie jest, bo to jedyny pewny kurs. Ale skoro tak, to fajnie byłoby gdyby rząd przyznał, że robi to w ten sposób, bo wszystkie jego i innych prognozy są nic nie warte. Byłoby to odważne, ale szczere :)

Z mojego punktu widzenia nie ma różnicy czy dostaliśmy 303 mld, czy 250, czy 290 mld. Podejrzewam, że i tak nie uda się tego wszystkiego wydać w sposób sensowny. W Europie są przykłady udowadniające, że myślenie "im więcej kasy tym lepiej dla państwa" jest błędne. Mniej pieniędzy z Unii nie stanowi więc dla mnie żadnego dramatu, ani porażki. Porażkę stanowi dla mnie dość marnej jakości manipulacja informacją. Albo inaczej mówiąc: dezinformacja.

No chyba, że rząd teraz już zakłada, że nam kurs euro do złotego nie będzie spadać poniżej 4,16. Jeśli tak, to jest to bardzo ważna informacja dla rynków i dla gospodarki. Jak premier przyjedzie do Was z wizytą autobusem, to proszę się go o to zapytać.


Za unijne pieniądze można zlikwidować PIT



Polska dostała z budżetu unijnego 300 mld PLN na rozwój. Za te pieniądze możemy zbudować całą masę potrzebnych rzeczy (i niepotrzebnych też). Ale za te pieniądze moglibyśmy też przez 7 lat w ogóle nie płacić podatku dochodowego.

Nic nam nie rośnie tak, jak bezrobocie

Stopa bezrobocia w lutym sięgnęła 14,2% - twierdzi ministerstwo pracy. Czyli bezrobocie rośnie coraz szybciej. W grudniu stopa bezrobocia była wyższa o 0,9 p.p. niż rok wcześniej (13,4% wobec 12,5% w grudniu 2011), w styczniu roczny przyrost to już 1 p.p. (14,2% wobec 13,2% w styczniu 2012).

W związku z tym po pierwsze podtrzymuje wszystko, co napisałem miesiąc temu, a zwłaszcza to, że będziemy mieć w tym roku 15% oficjalnego bezrobocia.

Po drugie wydaje mi się, że w tym roku możemy już nie wrócić poniżej 14%, nawet w lecie. W 2009 do którego 2013 może być podobny dołek koniunktury mieliśmy na początku roku (teraz też dołek ma być na początku roku), ale dynamika wzrostu bezrobocia rosła jeszcze przez kilka miesięcy, aż do grudnia 2009.



Czyli w 2009 od końca kwartału z najsłabszym wynikiem PKB do szczytu dynamiki wzrostu bezrobocia upłynęło 9 miesięcy. Inaczej mówiąc w gospodarce od 9 miesięcy było coraz lepiej a bezrobocie nie tylko nie przestawało rosnąć, ale wręcz rosło coraz szybciej. Taka już uroda rynku pracy, że na zmiany w gospodarce nie reaguje z wyprzedzeniem, tylko z opóźnieniem.

W 2009 w marcu dynamika wzrostu bezrobocia wynosiła 0,2 punktu procentowego, a w grudniu już 2,6 punktu procentowego. Jeśli założymy, że 2013 może być taki sam jak 2009 i do stopy bezrobocia z grudnia 2012 (13,4%) dodamy te 2,6 p.p. to wychodzi nam równe 16% bezrobocia w grudniu 2013. Zakładając, że w 2013 podobnie jak w 2009 dynamika PKB zacznie się poprawiać od drugiego kwartału. Jeśli dziś mamy 14,2%, a grudniu możemy mieć 16%, to nie widzę specjalnie możliwości spadku stopy bezrobocia w międzyczasie poniżej 14%. W lutym sezonowo podskoczymy zapewne do 14,7%-14,8%, a przez lato możemy być w najlepszym wypadku poniżej 14,5%.

W tym kontekście zupełnie nie wiem czy śmiać się, czy płakać w związku z tym, że Rostowski w tegorocznym budżecie zapisał, że stopa bezrobocia na koniec 2013 wyniesie 13%.

Krótka ściąga na szczyt unijny

W kwestiach europejskich dośc trudno połapać się w liczbach, bo jest ich bardzo dużo, w różnych odmianach. Polska dostaje i ma nadal dostawać pieniądze w ramach różnych programów unijnych, czasami dyskusja publiczna dotyczy całości, a czasami tylko jednego programu, osoba nie siedząca głęboko w temacie może się łatwo zgubić.

Ja na przykład w temacie nie siedzę wcale, więc bardzo mi się przydała lektura tekstu (dostałem go w mejlu, niestety nie mogę znaleźć w internecie) Jerzego Kwiecińskiego z Business Centre Club, które te liczby uporządkował na tyle przejrzyście, że można było z nich zrobić tabelkę:



Teraz przed nami kolejna propozycja van Rompuya, która będzie mniejsza od poprzedniej, ale jak widać nawet po dotychczasowych cięciach ciągle możemy dostać więcej niż w latach 2007-2013.

Jeśli ktoś podchodzi do tematu od strony politycznej, to powinien pamiętać, że Donald Tusk mówiąc o 300 mld PLN mówił tylko o polityce spójności, bez rolnictwa. Te 300 mld przeliczając to po obecnym kursie euro to 71,7 mld EUR. To o 1% mniej niż listopadowa propozycja van Rompuya.

Moim zdaniem to czy Polska dostanie w funduszu spójności 300 mln, czy 270 mld czy 310 mld nie robi żadnej różnicy gospodarczo. To tylko kwestia polityczna. Natomiast od strony gospodarczej wydaje mi się, że do środków unijnych generalnie przykłada się nieco zbyt dużą wagę. 300 mld PLN na 7 lat to raptem jakieś 2,7% PKB. 300 mld PLN na 7 lat to średnio niecałe 43 mld PLN rocznie. Tymczasem w pierwszych trzech kwartałach 2012 wartość inwestycji w polskich firmach sięgnęła 190,4 mld PLN. A w 2011 to było 309,7 mld PLN. W tej skali pieniądze unijne to drobiazg. Ale oczywiście inwestycje unijne różnią się od zwykłych inwestycji prywatnych przedsiębiorstw. Po pierwsze państwo za unijne pieniądze może sfinansować projekty, których firmy prywatne by się nie podjęły ze względu na wielkość, albo ryzyko nieopłacalności (np. autostrady), dlatego akurat te pieniądze są dla państwa bardzo ważne. Po drugie o rozdziale pieniędzy unijnych decydują politycy - osoby powiązane z rządem - przez co rośnie ich skala wpływu - dlatego te pieniądze są również bardzo ważne dla polityków.

Sytuacja się pogarsza, bo sytuacja się pogarsza



Jako gospodarka właśnie wpadliśmy w bardzo ciekawe, negatywne sprzężenie zwrotne. Jak wiadomo Rada Polityki Pieniężnej obniża ostatnio stopy procentowe, aby złagodzić warunki udzielania kredytów i stworzyć tym samym lepsze warunki do rozwoju inwestycji (co mogłoby uruchomić ożywienie gospodarcze i zakończyć kryzys). RPP oczywiście sama nie udziela kredytów, ale ma nadzieje, że banki komercyjne w sytuacji niższych stóp procentowych dostosują się i ułatwią swoim klientom dostęp do kredytu. Tymczasem z opublikowanego dziś raportu NBP wynika, że banki komercyjne robią coś odwrotnego:



Można dojść do wniosku, że obniżki stóp procentowych są bez sensu. Bo jednocześnie firmy mają w bankach trudniej, a nie łatwiej. A dlaczego banki zaostrzają kryteria ? Bo pogarsza się sytuacja gospodarcza



Czyli bank centralny łagodzi warunki, bo sytuacja gospodarcza się pogarsza, a banki komercyjne zaostrzają warunki, bo sytuacja gospodarcza się pogarsza.

A do tego znika popyt. Dlaczego znika ? Oczywiście dlatego, że sytuacja gospodarcza się pogarsza. Najlepiej to widać w kredytach konsumpcyjnych




Podsumowując: sytuacja gospodarcza się pogarsza. Bank centralny, banki komercyjne i gospodarstwa domowe są w tym zgodni. Taka sytuacja – gorsze warunki w bankach i mniejszy popyt na kredyt – sprawiają, że sytuacja, która jak wiadomo się pogarsza, pogarsza się jeszcze bardziej. Teraz trzeba poczekać, aż sytuacja gospodarcza zacznie się poprawiać. A, jak łatwo się domyśleć, zacznie poprawiać wtedy, kiedy zacznie się poprawiać.

Bezrobocie młodych w Polsce: 28,4% i rośnie

Eurostat właśnie opublikował comiesięczny raport o rynku pracy. Bezrobocie w UE pozostaje na rekordowo wysokim poziomie 10,7%. Z raportu wynika też, że zdecydowanie największe bezrobocie jest wśród ludzi do 25 roku życia. W Polsce w tym segmencie stopa bezrobocia sięga 28,4%, a są kraje, gdzie wynosi ona znacznie więcej



Jeszcze gorzej niż w Polsce jest w Grecji, Hiszpanii, Portugalii, we Włoszech, Słowacji, na Łotwie, w Irlandii i na Cyprze. Na 27 państw Unii jesteśmy ze stopą bezrobocia młodych na 9-ym miejscu. Niestety rok temu byliśmy na 11-ym. W 2012 "wyprzedziliśmy" Bułgarię i Węgry po tym jak w ciągu roku stopa bezrobocia młodych wzrosła z26,5% do 28,4%.

Wkrótce zapewne bezrobocie młodych przekroczy 30%, bo sytuacja się pogarsza. Wg BIEC, które ma ciekawy wskaźnik wyprzedzający " w ostatnich dwóch miesiącach skala negatywnych zmian przybrała na sile"



Z komentarza dołączonego do opublikowanego dziś wskaźnika PMI dla polskiego przemysłu wynika, że sytuacja w przemyśle zaczyna się stabilizować (wskaźnik jest ciągle poniżej 50 punktów, ale powoli rośnie i wynosi 48,6), ale nie dotyczy to rynku pracy:



Za chwilę więc polska oficjalna stopa bezrobocia sięgnie 14%, a za rok będziemy zapewne na poziomie 15%, co nie będzie ułatwiać odbicia w gospodarce. Konsumenci będą wydawać mniej, bojąc się o pracę. Zresztą boją się już teraz:


W kraju w którym dwie trzecie boi się o pracę trudno mysleć o ożywieniu gospodarczym.