Polskie obligacje: banki sprzedają, zagranica kupuje

Ministerstwo Finansów potwierdziło dzisiaj to, o czym mówił Marek Belka na konferencji po ostatnim posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej - polskie banki sprzedają polskie obligacje, a kupuje je zagranica.

Wg MF wartośc obligacji posiadanych przez banki w grudniu zmniejszyła się o 3,67 mld PLN. Wartość obligacji znajdujących się w portfelach inwestorów zagranicznych wzrosła w tym czasie o 2,17 mld PLN. Po stronie kupujących w grudniu były też fundusze inwestycyjne. Natomiast obok banków sprzedawały też OFE i firmy ubezpieczeniowe.



Z punktu widzenia NBP ważna jest głównie zagranica i banki. Jak tłumaczył Marek Belka - większy udział zagranicy w rynku polskich obligacji to większe ryzyko turbulencji, kiedy zmieni im się humor i postanowią stąd odpłynąć. Dlatego lepiej byłoby gdyby banki nie sprzedawały zagranicy naszych obligacji tak ochoczo. Natomiast banki robią to dlatego, że opłaca im się sprzedać obligacje z rentownością wyraźnie poniżej 4% i przełożyć gotówkę w bony pieniężne NBP oprocentowane wg stopy referencyjnej, czyli obecnie 4% (a w grudniu było to 4,25%). Taki ruch przestaje być opłacalny, kiedy oprocentowanie bonów NBP spada poniżej rentowności obligacji. Oprocentowanie bonów obniża się poprzez obniżkę stóp procentowych NBP.

Dziś rentowność polskich obligacji 10letnich to 3,92%, a tych o krótszej zapadalności jeszcze mniej, nadal więc przechodzenie polskich banków z obligacji w bony NBP jest opłacalne. Widać to zresztą po popycie na cotygodniowych przetargach na bony NBP. Tuż przed styczniową obniżką stóp był on rekordowy - przekroczył 132 mld PLN. Po obniżce spadł, ale w bardzo niewielkim stopniu




Dziś banki trzymają w bonach NBP blisko 122 mld PLN. O 33 mld PLN więcej niż rok temu. Widać wyraźnie, że dotychczasowe obniżki stóp nie osiągnęły więc swojego celu. Banki nadal chcą trzymać kasę w papierach banku centralnego. Dlatego wkrótce będą kolejne obniżki. Choć obawiam się, że zejście z oprocentowaniem bonów z 4% tylko do 3,75% niewiele zmieni w zachowaniu banków.

Spowolnienie gospodarcze a Rodzina na Swoim

We wczorajszych danych o wzroście PKB widać, że największym problemem gospodarki stała się spadająca konsumpcja. W czwartym kwartale spadła o jakieś 1%, co jest ewenementem. W Polsce konsumpcja nie spada prawie nigdy - to zawsze był najważniejszy motor gospodarki, czasami tylko chwilowo zastępowany przez eksport. I teraz ten motor ma problem największy od wielu lat.

Konsumenci przestają wydawać pieniądze wtedy kiedy się boją przyszłości. Boją się, że będzie gorzej i zaczynają oszczędzać. Na zachowania konsumentów moim zdaniem wpływają dwie rzeczy: po pierwsze poziom ich dochodów i oczekiwania dotyczące tych dochodów w dającej się ocenić przyszłości. Po drugie wartość aktywów, które posiadają, w ujęciu netto, czy z uwzględnieniem wartości długu, który zaciągnęli, aby te aktywa kupić.

Kwestia dochodów jest jasna. Kluczowa jest tu sytuacja na rynku pracy, poziom bezrobocia. Kiedy stopa bezrobocia rośnie tak szybko jak ostatnio coraz więcej osoób mających pracę boi się, że za chwilę jej nie będzie miało, więc ogranicza bieżącą konsumpcję. Na ten czynnik moim zdaniem nie ma szybkiego ratunku, stopa bezrobocia będzie wyglądać groźnie jeszcze przez wiele miesięcy.

Ciekawiej wygląda kwestia wartości aktywów. Te aktywa to przede wszystkim mieszkania. W znacznie mniejszym stopniu samochody, które co roku naturalnie tracą na wartości i nikt nie oczekuje, że będzie inaczej. Co do mieszkań, to zapewne wiele osób kupując mieszkanie parę lat temu liczyło na to, że będą one coraz droższe, a nie coraz tańsze. Kiedy mieszkania tanieją, ich posiadacze biednieją, a poczucie, że się zbiedniało nie wpływa dobrze na bieżącą konsumpcję.

Ceny mieszkań, wg badań przeprowadzanych przez NBP co kwartał wyglądają tak:



To średnia cen z Warszawy, Łodzi, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Gdańska i Gdyni. Proszę zwrócić uwagę, że po osiągnięciu szczytu w trzecim kwartale 2007 nie mieliśmy jednostajnego spadku cen. Co kilka miesięcy były odbicia. Druga połowa 2009 i pierwsza połowa 2010 to nawet wzrost o 9%. Dziś sytuacja wygląda zdecydowanie gorzej. Ostatnie odbicie w górę mieliśmy w drugim kwartale 2011, czyli prawie 2 lata temu. Od tamtej pory cena nonstop idzie w dół. W efekcie ceny mieszkań na rynku wtórnym są dziś w Polsce na poziomie z 2006. Od szczytu ceny spadły o 16,7%. W tym o 7,8% w ciągu ostatniego roku.

Czyli spora część Polaków od paru lat systematycznie biednieje (jeśli ktoś kupił mieszkanie na kredyt w CHF, to ten efekt jest nawet większy), w dość szybkim tempie, a do tego teraz zaczęła bać się bezrobocia.

Moim zdaniem rząd z rynkiem pracy nie zrobi nic, bo nie jest w stanie, natomiast cenom mieszkań mógłby pomóc wycofując się z programów wspierających typu Rodzina na Swoim. Program ten przez pare ostatnich lat psuł rynek mieszkaniowy podnosząc popyt w rejonie cen najniższych i tym samym praktycznie zabijając popyt na mieszkania droższe. W takiej sytuacji mieszkania musiały systematycznie tanieć. Kolejny program, który ma wspierać tanie mieszkania tylko na rynku pierwotnym dodatkowo zdołuje ceny na rynku wtórnym. Oczywiście jest to efekt zamierzony - mieszkania będą tańsze, więcej osób będzie je mogło kupić, potem będą je meblować, urządzać, wydawać pieniądze i to będzie napędzać gospodarkę. Niestety jest też efekt drugi - ci którzy już mieszkanie kupili i umeblowali czują, że ich majątek traci na wartości. Tych drugich w skali kraju jest więcej, dlatego obawiam się że w sytuacji spowolnienia gospodarczego i wzrostu bezrobocia obniżanie cen mieszkań przez programy rządowe to ostatnia rzecz jakiej polska gospodarka potrzebuje. Aby przyhamować spadek konsumpcji przydałoby się coś zupełnie odwrotnego.

Polska: 21 lat bez recesji

Produkt Krajowy Brutto w Polsce w 2012 był o 2% większy niż w 2011. To wynik znacznie gorszy niż ten sprzed roku (+4,3%), ale w dzisiejszej publikacji GUS trudno znaleźć coś, co zaskakuje negatywnie. 2% to lepiej niż oczekiwała spora część ekonomistów. Oznacza to też, że w czwartym kwartale 2012 PKB poszedł w górę o 0,8% - 1,1%. (GUS na razie nie podał samego Q4, więc trzeba to szacować trochę na oko mając do dyspozycji wynik za cały rok i wynik po trzech kwartałach). Wzrost w Q4 nawet o 0,8% też będzie lepszy od oczekiwań wielu analityków, a także moich. Możliwe, że uda się uniknąć spadku kwartał do kwartału, czyli na razie unikniemy recesji (co najmniej dwóch kwartałów z rzędu spadku PKB kwartał do kwartału). No i warto pamiętać o tym, że mamy za sobą dwudziesty pierwszy rok bez recesji



Nie jestem pewien na 100%, ale wydaje mi się, że 21 lat bez recesji Polska nie miała ani razu po roku 1918. W okresie międzywojennym mieliśmy oczywiście kryzys światowy, po wojnie wiem, że recesja była pod koniec lat 60-tych, a od drugiej połowy lat siedemdziesiątych gospodarka PRL częściej się zwijała niż rozwijała, aż do 1989. Natomiast w okresie 1945-1969 też chyba zdarzały się pojedyncze lata z recesją ( na wykresie u Trystero widać recesyjne "ząbki" w latach 50-tych).


Z drugiej strony oczywiście 2% wzrostu w 2012 to zdecydowanie mniej niż oczekiwano rok temu. Sam oczekiwałem, że to będzie rok ze wzrostem o 3,5% i byłem absolutnie pewien, że w 2012 podwoimy PKB z 1989, kiedy wystartowała gospodarka rynkowa. Aby tak się stało w 2012 wystarczył wzrost o 2,3%. No i się nie udało. PKB w 2012 było większe od tego z 1989 tylko o 99,6%



Aby dojść do dwukrotności PKB z 1989 w roku 2013, musimy mieć wzrost gospodarczy wynoszący co najmniej 0,3%. Powinno się udać.

Zagadka Gilowskiej i Glapińskiego

Mogliśmy mieć w grudniu obniżkę stóp procentowych o 50 punktów bazowych. Gdyby tylko poparł ją Marek Belka, taka obniżka stałaby się faktem. NBP opublikował dziś wyniki głosowań na grudniowym posiedzeniu RPP. Wniosek o obniżkę o 50 pb przepadł stosunkiem głosów 4:6. Gdyby Belka był "za" byłoby 5:5, a przy remisie głos prezesa NBP liczy się podwójnie.

Ale nie to jest w opublikowanych dziś dokumentach najciekawsze. Pominę tu także wątek pt. "co by to dało, gdyby stopy obniżono o 50 pb a nie o 25 pb". O tym może innym razem. Dziś w konsternację wprawiło mnie co innego. Otóż w grudniu za obniżką aż o 50 pb byli Adam Glapiński i Zyta Gilowska



Wprawiło mnie to w konsternacje, bo miesiąc wcześniej byli oni przeciwko jakimkolwiek obniżkom



Jeśli cofniemy się o kolejny miesiąc, to się okazuje, że Adam Glapiński który w grudniu chce obniżki o 50 pb w październiku mógł przesądzić o obniżce o 25 pb - gdyby był "za" byłoby 5:4:



Ale w październiku jak widać A.Glapiński nie chciał obniżki, więc wniosek przepadł głosami 4:5.

Na RPP ostatnio sypią się gromy, że prowadzi zbyt ostrą politykę, że stopy są za wysoko, co dodatkowo pogrąża polską gospodarkę. Szczególnie niezrozumiała jest dziś pamiętna decyzja RPP z maja o tym, żeby stopy podnieść. Można się domyślać, że najbardziej nad tą decyzją boleją ci, którzy dziś chcieliby obniżek o 50 pb. Faktycznie A.Bratkowski i E.Chojna-Duch byli w maju jedynymi, którzy podwyżki nie chcieli. W ich przypadku mamy od miesięcy trwanie przy tym samym poglądzie, że stopy trzeba obniżać. Z kolei A.Glapiński i Z.Gilowska, którzy też w grudniu chcieli obniżki o 50 pb, 8 miesięcy wcześniej, w kwietniu 2012, jeszcze przed majową podwyżką, domagali się...właśnie podwyżki



W kwietniu byli w mniejszości, w maju podwyżka przeszła.

Hmmm... no nie wiem jak nazwać to, co w 2012 na posiedzeniach RPP robili Adam Glapiński i Zyta Gilowska. Niech będzie, że to członkowie RPP z dużą fantazją :) 

Gospodarka nie jest najważniejsza

Bill Clinton wygrał wybory prezydenckie w USA w 1992 z hasłem "gospodarka, głupcze". Polska była wtedy na początku budowania swojego kapitalizmu, hasło więc się u nas bardzo spodobało i przyjęło. Do dzisiaj słyszę często, że "gospodarka jest najważniejsza". Równie często słyszę, że "politycy zajmują się bzdurami, a powinni zając się gospodarką bo jest kryzys". Słyszę to przy okazji takich debat jak wczorajsza - o związkach partnerskich, czyli o kwestii raczej niegospodarczej.

Moim zdaniem to bardzo błędny pogląd. Rząd oczywiście może "zajmować się" kryzysem, ale kryzys od tego nie minie, bo rząd nie ma na to wpływu. Weźmy na przykład rosnące ostatnio bezrobocie. Rząd nie ma żadnych możliwości, aby samodzielnie ten trend zmienić. Może wydawać jakieś tam pieniądze na jakieś tam szkolenia i aktywizacje, ale to są drobiazgi, które nie zmieniają trendu. Bezrobocie rośnie, bo firmy nie zatrudniają / zwalniają. Wstrzymują inwestycje i zaczynają oszczędzać, bo ryzyko ich zdaniem jest zbyt dużo. Zmienią zdanie i swoje zachowanie, kiedy zmieni się ich podejście do ryzyka. Nie sądzę, żeby rząd mógł w jakikolwiek sposób zmienić podejście przedsiębiorców do ryzyka rynkowego. No chyba, że na niekorzyść, czyli może ewentualnie pogłębiać kryzys (tak jak to robią rządy strefy euro od paru lat). Czyli gospodarka nie jest najważniejsza, bo rząd i tak niewiele w sprawie gospodarki może. Wszystkie kryzysy i boomy gospodarcze są ściśle skorelowane z tym co się dzieje w gospodarce światowej i żaden rząd tego nie zmieni. Rządy są w dzisiejszych czasach na to zbyt słabe, bo nie działają globalnie. To cecha nie tylko rządu polskiego.

Rząd mógłby wpłynąć na gospodarkę przeprowadzając różne gruntowne reformy, na przykład sprawić, że na orzeczenie sądowe czeka się tydzień, a nie trzy lata. To by zasadniczo zmieniło polską gospodarkę na lepsze. Ale wydaje mi się, że przedsiębiorcy nie czekają na to, nie nastawiają się na to i generalnie o tym nie myślą. Przez ostatnie 20 lat nikt tego nie zrobił, więc należy przyjąć, że nie zrobi tego nikt nigdy. W tym sensie też rząd nie ma wpływu na gospodarkę (przez własne dobrowolne zaniechanie), bo nie wpływa na niczyje oczekiwania.

Rząd oczywiście ma wpływ na gospodarkę wydając pieniądze np. na budowę autostrad, a z drugiej strony regulując wysokość podatków. Ale śmiem twierdzić, że dla przeciętnego obywatela, to nie jest najważniejsze. Wydaje mi się, że gdyby przeciętnego obywatela zapytać, czy najistotniejszy w jego życiu jest spór polityczny o to czy eutanazja jest legalna czy nie, czy aborcja na życzenie jest legalna czy nie, abo czy najwyższa stawka PIT to 30% czy 40%, to nie wskaże podatku. Odnoszę wrażenie, że to czy państwo będzie mi zabierać co roku trochę więcej albo trochę mniej nie stanowi dużej jakościowej zmiany. I tak zabiera i i tak zawsze będę myślał, że za dużo. Natomiast to, czy za 30 lat będę mógł się legalnie zabić w obliczu nieuleczalnej choroby, albo czy nie będę mógł, stanowi już zmianę jakościowo kolosalną. Albo czy moja córką, gdybym kiedykolwiek taką miał, będzie mogła legalnie usunąć ciąże jeśli uzna, że utrudni jej to karierę zawodową. Jeśli odnosimy wrażenie, że to mało ważne dyskusje, to raczej dlatego, że one w Polsce nigdy niczym się nie kończą. Ale to już kwestia stabilności polskiej sceny politycznej, a nie tego, czy to faktycznie ważne czy nieważne.

Dlatego gospodarka nie jest i nie będzie najważniejsza. Wszyscy, którzy wczoraj czekali na przepisy o związkach partnerskich i się ich nie doczekali, wiedzą dlaczego. Albo jeszcze inaczej: gospodarka jest jak pogoda. Jest ważna, ale zazwyczaj niewiele na nią poradzisz, czasami nic nie poradzisz i generalnie są rzeczy w życiu ważniejsze. Najczęściej są to rzeczy związane z kulturą i cywilizacją, kwestie życia, śmierci, moralności, seksualności, przyzwoitości, wolności. Wszystkie te tematy zostały wprawdzie skompromitowane i ośmieszone przez polityków, ale nie zmienia to faktu, że nadal są one ważniejsze niż gospodarka.

Europejskie banki oddają 137 mld EUR

Dziś zaczął się bardzo ciekawy eksperyment pobudzania europejskiej gospodarki. Banki pierwszy raz miały okazję zwrócić część pieniędzy pożyczonych z ECB rok temu. Pożyczka, nazwana LTRO została udzielona na 3 lata, ale od początku było wiadomo, że jak ktoś będzie chciał, to będzie mógł zacząć ją spłacać w styczniu 2013. Dziś się dowiedzieliśmy, że w przyszłym tygodniu banki zwrócą do ECB 137,2 mld EUR. To 13,5% kwoty pożyczonej rok temu (1018,7 mld EUR).

Dlaczego banki oddają te pieniądze, skoro nie muszą tego robić ? Dlatego, że nie jest to najtańsza możliwa opcja pozyskania funduszy. Pieniądze z ECB są oprocentowane bardzo nisko - 0,75%, ale najwyraźniej na rynku są już dostępne pieniądze tańsze. Tylko, że te tańsze są dostępne na krótsze terminy. Rok temu banki rzuciły się na kasę z ECB, ponieważ nikt nie miał pewności co się stanie za tydzień, czy miesiąc. Dlatego nikt nie chciał korzystać z rynkowych, krótkoterminowych źródeł finansowania - nie było po prostu wiadomo, czy za tydzień uda się te źródła zrolować. ECB dawał komfort świętego spokoju na 3 lata.

Skoro dziś banki decydują się zrezygnować z części pieniędzy z ECB, to znaczy, że krótkoterminowy rynek międzybankowy jest już w lepszej kondycji. I to bardzo dobry znak. Z drugiej strony przelew kasy do ECB oznacza, że ta kasa znika. Mamy odwrotność dodruku. Bilans ECB za chwilę zmniejszy się o kolejne 137 mld EUR. Kolejne, bo ten bilans jak widać powoli się kurczy od kilku miesięcy.



Oznacza to de facto zacieśnianie polityki monetarnej, podobne do podnoszenia stóp procentowych. Zresztą pierwsze rynkowe reakcje na spłatę LTRO są własnie takie: rośnie rentowność obligacji niemieckich, rosną kontrakty terminowe na stopę EONIA, czyli oprocentowanie pożyczek jednodniowych na europejskim rynku międzybankowym. Generalnie supertani pieniądz w strefie euro właśnie nieco podrożał. Bo skoro banki oddają kasę do ECB, to za chwilę powinien się pojawić większy popyt na pieniądz z ich strony na rynku. Większy popyt podnosi cenę, rośnie więc stopa procentowa, czyli cena pieniądza.

Możnaby się obawiać, że to strzał w stopę w znajdującej się na skraju recesji strefie euro. Byłoby tak, gdyby przyczyną zastoju inwestycyjnego i spadku akcji kredytowej w Europie była właśnie kwestia ceny pieniądza. Problem Europy nie polega jednak na zbyt wysokich kosztach kredytu, tylko na zniknięciu popytu na kredyt. Od miesięcy mamy sytuację w której doprowadzono konia do wodopoju, ale koń nie chce pić. Popyt na kredyt, który w założeniu ma ożywić gospodarkę poprzez inwestycje, jest w zaniku, bo nikt nie chce inwestować. Nie chce, bo się boi tego co będzie za kilka miesięcy, tego czy kryzys się nie pogłębi, co będzie oznaczać utratę zainwestowanych pieniędzy. Mamy więc ucieczkę od ryzyka do bezpiecznych aktywów spowodowaną złymi oczekiwaniami i nastrojami. Akcja oddawania części LTRO ma te nastroje zmienić na lepsze. Patrzcie, europejscy przedsiębiorcy, my - duże banki - które rok temu leżały nieprzytomne pod kroplówką z ECB, dzisiaj jesteśmy już zdrowe. Już nie potrzebujemy pomocy, system znowu działa, wszystko jest okej, nie musicie się już bać, my się już nie boimy, stać nas nawet na nieco wyższe stopy rynkowe. Taki sygnał ma dziś płynąć w stronę realnej gospodarki. 

Czy przedsiębiorcy dadzą się przekonać i się ośmielą, będzie widać w comiesięcznych danych o podaży pieniądza w strefie euro. Jeśli tak, to będziemy mieć rzadki przypadek jednoczesnego zmniejszenia bazy monetarnej w banku centralnym i wzrostu szerokiego pieniądza na rynku,a także pobudzenia akcji kredytowej przy jednoczesnym podniesieniu stóp procentowych na rynku. Ciekawe czasy.

Polska ma doła

Po dzisiejszych danych GUS wiemy już jak wyglądało zużycie energii elektrycznej w kraju w ostatnim kwartale 2012. To mój ulubiony wskaźnik, bo po pierwsze nie jest efektem żadnych skomplikowanych działań statystycznych, a po drugie zachowuje się dość podobnie do PKB. W czwartym kwartale zużycie energii spadło o -1,3%



Nawet jeśli uwzględnimy to, że od drugiego kwartału dynamika zużycia energii wygląda wyraźnie gorzej niż zmiana PKB, to patrząc na ten wykres można zupełnie realnie oczekiwać PKB za czwarty kwartał w okolicach zera.

Z dzisiejszych danych wybrałem jeszcze dwa dodatkowe wykresy pomocnicze apropos najbliższej przyszłości polskiej gospodarki. Po pierwsze nowe zamówienia w przemyśle, które spadają o ponad 12%, a ich indeks wygląda tak:



A po drugie nastroje. Dzisiejsze dane o pierwszym od kwietnia 2010 spadku sprzedaży detalicznej potwierdzają, że jest problem z popytem na rynku. A popyt zależy w dużym stopniu od nastrojów. GUS mierzy te nastroje zarówno wśród konsumentów, jak i wśród przedsiębiorców w podziale na branże. Trzy najważniejsze wskaźniki (konsumenci, przemysł, budownictwo) wyglądają tak:



Osobnym tematem socjologicznym jest to, że nastroje polskich konsumentów chyba nigdy nie były powyżej zera. W najlepszym roku 2007 były minimalnie, ale też jednak pod kreską. Za to teraz są bardzo blisko minimów z początku 2009. Pierwszy kwartał 2013 chyba nie będzie lepszy od czwartego z 2012. Chociaż z drugiej strony mamy dopiero styczeń. Do końca marca sytuacja może wyglądać lepiej. Moim zdaniem właśnie mamy dołek, gorzej już być nie powinno.

Nowy rekord Polski w sprzedaży obligacji

Ministerstwo Finansów sprzedało dziś obligacje dwuletnie i pięcioletnie. Te dwuletnie za miliard, a te pięcioletnie za 10,9 mld PLN. I to jest rekord. I to taki, który rekord poprzedni, z 2007 bije bardzo wyraźnie.

Polska jeszcze nigdy nie sprzedała na jednym przetargu obligacji za taką kwotę. Do tej pory rekordowym przetargiem był ten sprzed prawie dokładnie roku - z 19 stycznia 2012. Wtedy sprzedano obligacje za 6,75 mld PLN.



Jeśli chodzi o popyt na obligacje, to dzisiaj rekordu nie było, chociaż było naprawdę blisko. Dzisiejsze 16,6 mld PLN to tylko o 25 mln PLN mniej niż na rekordowym pod tym względem przetargu 14 lutego 2007. 



A to tylko przetarg podstawowy. MF zachęcone sytuacją na rynku zrobiło jeszcze poprawiny w 2 godziny później, gdzie sprzedało kolejny pakiet obligacji za 1,8 mld PLN przy popycie wynoszącym ponad 8,2 mld PLN. Obligacje dwuletnie sprzedano dziś z rentownością 3,285%, a pięcioletnie - 3,437%. To też rekordy.

W efekcie podrożały też polskie obligacje na rynku wtórnym. Rentowność dziesięcioletnich spadła z 3,96% do 3,84%. Czyli znów jest wyraźnie poniżej stopy procentowej z NBP



Czyli nadal opłaca się polskim bankom sprzedawać polskie obligacje zagranicy i przelewać pieniądze w bony NBP - bo są lepiej oprocentowane. Czyli wg tego co mówił ostatnio Marek Belka, nadal trzeba obniżać stopy procentowe. Po dzisiejszym przetargu obligacji uwierzyłem w to, że kolejną obniżkę stóp możemy mieć już w lutym.

Powstanie styczniowe i krach polskiego kapitalizmu

Żyjemy w kraju, w którym uważa się, że Juliusz Słowacki był poetą. To trochę przeinaczenie. Poetą to on bywał bardziej w ramach hobby. Z pewnością bardzo lubił pisanie, ale tak naprawdę Słowacki był inwestorem, a do tego też  maklerem. Pracował na giełdzie w Paryżu. Dzięki sukcesom inwestycyjnym na giełdzie był w stanie samodzielnie finansować wydawanie swoich dzieł. Bardzo ciekawa historia. Moim prywatnym zdaniem ciekawsza niż jego dzieła literackie. I tak jest ze sporą częścią polskiej historii. Ktoś wykasował z niej wątki ekonomiczne.

Smells like recesja

Okazuje się, że polska gospodarka zakończyła rok 2012 z przytupem. Od dawna nie jestem optymistą jeśli chodzi o kondycję Polski, ale to co pokazał dzisiaj GUS spowodował, że doświadczyłem opadu szczęki.

Szanse na tańszego franka



Frank szwajcarski sięgnął dziś poziomu 3,30 PLN – pierwszy raz od 8 lipca 2011. Tym samym zeszliśmy też poniżej szczytu z lutego 2009, kiedy kończyła się pierwsza z dwóch wielkich fal umocnienia franka.



Czy CHF może dalej tanieć. Moim zdaniem może. Wszystko jednak zależy od tego, co się wydarzy na kluczowej dla szwajcarskiej waluty parze EURCHF. Tam od kilku dni dzieją się rzeczy nie oglądane od miesięcy. Frank nagle zaczął szybko tracić do euro



Szwajcarski bank centralny we wrześniu 2011 postanowił nie dopuścić do spadku EURCHF poniżej poziomu 1,20. W efekcie praktycznie cały rok 2012 ta para walutowa spędziła tuż powyżej 1,20. Ostatni wyskok wyżej w listopadzie 2011 zakończył się w okolicach 1,2470-1,2475. Jeśli wyskok obecny pójdzie wyżej, będziemy mogli mieć tańsze franka na dłużej. Jeśli nie uda się przełamać przez 1,2475 to możliwe, że kurs wróci w pobliże 1,20, co u nas przełoży się na powrót w okolice 3,50. Dziś EURCHF doszedł do 1,2454. Oczywiście przebijanie się przez 1,2475 może trwać dłużej niż parę godzin. Może nawet znacznie dłużej.

Komentatorzy rynkowi tłumaczą, że frank zaczął tracić do euro, bo rynek przestał się bać o strefę euro i wierzy w koniec kryzysu. Okej, możliwe, że tak jest, ale moim zdaniem to nie tłumaczy tego, dlaczego EURCHF wystrzelił akurat 6 sesji temu, 10 stycznia. Tłumaczenie tego konferencją po posiedzeniu ECB i słowami z tej konny jest moim zdaniem naciągane. To posiedzenie nie było w żadnej mierze przełomowe i żaden inny rynek nie zareagował na nie tak, jak to widać na CHF. Moim zdaniem CHF wystartował, bo kapitał przesiadł się z pary EURJPY na EURCHF.

W czasach największego przerażenia na rynku pieniądz ucieka do tak zwanych bezpiecznych przystani. Na rynku walutowym są trzy takie przystanie – dolar amerykański, jen japoński i frank szwajcarski. Z drugiej strony mamy euro, czyli potencjalnie największą ofiarę kryzysu. W latach 2008-2012 euro systematycznie traciło do jena, a do franka traciło do 2011, czyli do momentu interwencji Szwajcarów. Relacje EURUSD są bardziej skomplikowane ze względu na ruchy FED po stronie dolara, ale też generalnie obowiązuje zasada, że jak na rynku jest gorzej, to dolar zyskuje, a euro traci.

I teraz proponuje sobie przypomnieć wydarzenie roku 2012, czyli przemówienie Mario Draghiego z lipca i rzut oka na wykresy EURUSD, EURJPY i EURCHF. Najpierw EURUSD:



Draghi w lipcu trwale zmienia nastawienie rynku, po czym mamy wzrost EURUSD o blisko 10%, trwający do 13 września (posiedzenie FED zapowiadające kolejne QE). Potem mamy realizację zysków trwającą do połowy listopada i potem kolejny ruch w górę – ale już tylko o 5%. Tak jakby w tym drugim ruchu najaktywniejszy kapitał grał już gdzieś indziej. Gdzie ? Spójrzmy na EURJPY:



Ruch pierwszy od lipca do września to 10,3%. Potem korekta w bok do listopada, od listopada do szczytu z poniedziałku wzrost aż o 19,7%. Natomiast EURCHF zarówno ruch lipcowo-wrześniowy, jak i ten od listopada przespał.

Czyli moim zdaniem euro systematycznie zyskuje na wartości już od lipca 2012 biorąc na celownik kolejno waluty uważane za bezpieczne przystanie. W ruchu pierwszym zyskiwało głównie do dolara, w ruchu drugim głównie do japońskiego jena, a teraz przychodzi czas na ruch wobec franka szwajcarskiego. Gdyby ten ruch miał wynieść np. 10% to EURCHF powinien dojść do 1,32. Czyli do poziomów z kwietnia 2011. Para EURJPY po ostatnich wzrostach doszła do poziomu z maja 2011.

1,32 na EURCHF przy założeniu, że euro nadal kosztowałoby 4,10 PLN dawałoby kurs franka na poziomie 3,10 PLN (ostatni raz widziany w…maju 2011)

Gdyby CHF osłabł do euro tak samo jak JPY, czyli o 20%, to mielibyśmy EURCHF na poziomie 1,44, co przy EURPLN=4,10 dawałoby nam franka po 2,85 PLN.

Okej, to może na tym skończmy te radosne symulacje. Na razie EURCHF ciągle nie przebił 1,2475.

Tak działa QE w USA

Reuters dziś pokazuje bardzo ciekawą historię o tym, że Google postanowił lokować część swojej gotówki w obligacje przedsiębiorstw z niższymi ratingami. I nie tylko Google. Ponoć sporo firm zwłaszcza z branży farmaceutycznej i high tech (Reuters wspomina o Google, Apple i Microsoft), które mają kosmiczne zapasy gotówki rezygnuje z trzymania jej w obligacjach USA i rozgląda się za papierami z wyższymi rentownościami. Stąd zainteresowanie obligacjami korporacyjnymi.



Co ciekawe, wg Reutersa popyt na obligacje korporacji uważanych za najbezpieczniejsze jest tak duży, że mają one emitować nowy dług tylko dlatego, że prosi je o to rynek.



Mamy więc sytuację, która z jednej strony potwierdza to, o czym pisałem niedawno - głównym celem emisji długu jest w tej chwili produkcja bezpiecznych aktywów, których domaga się rynek. BIS pisał o tym w kontekście długu państwowego, ale najwyraźniej podobną sytuacje zaczynamy mieć na rynku długu korporacyjnego. Z drugiej strony, mamy dokładnie taką sytuację o jaką chodziło FEDowi, kiedy odpalał QE, czyli skup obligacji rządowych z rynku. Skup doprowadził do obniżenia rentowności na papierach skarbowych do poziomów bliskich zera. Początkowo rynek uciekając od jakiegokolwiek ryzyka zaciskał zęby i trwał przy najbezpieczniejszych papierach, znosząc czasami nawet rentowności nominalnie ujemne. Teraz w końcu zaczyna pojawiać się mechanizm o który FEDowi chodziło: pieniądz zaczyna płynąc w stronę aktywów bardziej ryzykownych, bo z większą rentownością. To oznacza, że emitenci - przedsiębiorstwa mają łatwiejszy i tańszy dostęp do pieniądza. A to z kolei być może spowoduje, że jeśli zobaczą poprawę na swoich rynkach zbytu, to łatwiej im będzie podjąc decyzję o nowych inwestycjach. I gospodarka zacznie się znów kręcić. Do tego jeszcze daleko, ale widać, że sprawy idą w dobrym kierunku.

Na koniec jeszcze jeden ciekawy fragment:



Emerging market local debt ? Ciekawe czy Apple, albo Google kupiły ostatnio jakieś polskie obligacje ?

Inflacja w zaniku




Sytuacja z inflacją w Polsce jest najciekawsza od lat. Z poziomów ponad czteroprocentowych w kilka miesięcy zeszliśmy do 2,4%. Prognozy większości ekonomistów mówią o tym, że za kilka miesięcy możemy być w okolicach 1,5%.

Moim zdaniem to bardzo ostrożne prognozy, bo za kilka miesięcy możemy być też wyraźnie poniżej 1,5%. Po pierwsze inflacja w skali rocznej spadła, jak się dziś okazało do 2,4%, ale w skali półrocznej wynosi -0,2%, czyli najmniej od 2003 roku.



Za całe 2,4% inflacji w skali ostatniego roku odpowiada wyłącznie okres od stycznia do kwietnia 2012. Od maja inflacji nie ma. Dlatego efekt bazy w ciągu najbliższych kolejnych czterech miesięcy może nadal szybko sprowadzać roczny wskaźnik w dół.

Po drugie w ostatnich miesiąca bardzo szybko spada dynamika podaży pieniądza M3 (na wykresie inflacja i M3 są mierzone indeksami, a nie w procentach)




Zależność pomiędzy dynamiką M3 i inflacją w ostatnich latach nie zawsze wprawdzie działała, ale jeśli wzrost M3 mamy najwolniejszy od 2003 roku, to oczywiście nie jest to coś, co by miało zapowiadać jakiś nowy impuls inflacyjny w najbliższych miesiącach.  

Po trzecie znikają czynniki podtrzymujące wysoką inflację w 2011 i na początku 2012 – czyli drożejąca żywność i paliwa. Zajmująca najwięcej wśród żywności miejsca w koszyku inflacyjnym wieprzowina już tanieje – grudzień był pierwszym od ponad dwóch lat miesiącem spadku cen w ujęciu rocznym na rynku hurtowym (dane z ministerstwa rolnictwa)



Paliwo też tanieje w skali rocznej, o czym pisałem całkiem niedawno. Co ciekawe z dzisiejszego odczytu grudniowej inflacji wynika, że teraz na pierwszym miejscu wśród czynników wywołujących inflację są koszty użytkowania mieszkania. A wśród nich między innymi mocno drożejące w 2012 gaz i energia



Jak wiadomo, gaz właśnie potaniał, a ceny energii elektrycznej w 2013 też nie powinny rosnąć. Ten czynnik też więc w najbliższych miesiącach powinien wygasać.

Po czwarte maleje inflacja bazowa. Nie ma jeszcze oficjalnych danych, ale można to sobie wyliczyć samemu, tak jak robi to np. ekonomista Ignacy Morawski z Polskiego Banku Przedsiębiorczości



Po piąte nie należy spodziewać się żadnych impulsów od strony kosztów produkcji. Tak zwana inflacja producentów jest w Polsce od niedawna deflacją producentów. Po szóste nie ma co liczyć na impuls inflacyjny z zewnątrz. Dziś właśnie obniżono prognozy dla najważniejszej dla Polski gospodarki niemieckiej. Wzrost gospodarczy w Niemczech ma w 2013 wynieść nie 1% jak prognozowano wcześniej, a tylko 0,4% (po tym jak w czwartym kwartale 2012 ich PKB spadło o 0,5% kwartał do kwartału)

Podsumowując, możliwe, że spadek inflacji zatrzyma się w maju w okolicach 1,5%, ale równie dobrze może się zatrzymać nie w maju tylko później i znacznie niżej.

Rynek zrobił sobie kolejną obniżkę stóp

Rada Polityki Pieniężnej obniżyła główną stopę procentową z 4,25% do 4,0% w ostatnią środę. Tymczasem rynek międzybankowy zdążył do wczoraj zrobić sobie kolejną obniżkę. Stawka Polonia, czyli dzienna średnia z transakcji overnight na rynku międzybankowym w dniu obniżki była na poziomie 4,01%, czyli zgodnym ze stopą NBP. Ale wczoraj była już o 24 punkty bazowe niżej:



Jeśli spada stawka Polonia, to w dół musi też iść WIBOR, co powinno oznaczać rychłe obniżki oprocentowania kredytów w PLN.

Inflacja w styczniu może spaść poniżej 2%

Spadek cen paliw przybiera u nas rozmiary od dawna nie notowane. Spadek liczony rok do roku, bo taka właśnie formuła jest istotna dla liczenia inflacji. Dwa miesiące temu zwracałem uwagę na wyraźny trend na wykresie zmiany ceny hurtowej oleju napędowego z Orlenu. Dzisiaj ten wykres wygląda jeszcze bardziej imponująco



Spadek roczny jest tak duży ze względu na efekt bazy. W styczniu 2012 ceny paliwa były najwyższe w historii. W lutym były już nieco niżej. Dlatego za kilka tygodni zapewne nie będziemy już widzieć aż takiego spadku.


Na razie jednak można się zastanawiać, czy inflacja w styczniu spadnie poniżej 2%. Moim zdaniem są na to duże szanse. Po listopadzie mamy 2,8%. W grudniu 2011 mieliśmy wzrost miesiąc do miesiąca 0,4%, przy dużym wzroście cen paliw i żywności. W grudniu 2012 paliwo już taniało, a żywność drożała wolniej niż rok wcześniej, czyli powinno być mniej niż 0,4%. Z kolei w styczniu rok temu mieliśmy wzrost mdm aż o 0,7%. Nie do powtórzenia w tym roku przy spadku cen paliw o 8% a dodatkowo jeszcze obniżce cen gazu. Nie zdziwię się, jeśli inflacja mdm w styczniu wyniesie 0. A to by oznaczało, że w stosunku rocznym możemy zejść z 2,8% w listopadzie do np. 2,6% w grudniu i potem w okolice 1,9% w styczniu. A to z kolei może oznaczać, że RPP nie będzie miała kiedy zrobić przerwy w obniżkach stóp, którą ostatnio zapowiadała.