Dlaczego rynek sie nie boi 52 mld deficytu

Rynek nie reaguje negatywnie na liczby podane przez ministra Rostowskiego, poniewaz po pierwsze nie są one wielką niespodzianką, a po drugie dla rynku jest wazne coś innego niz dla mediów. Media piłują głównie 52 mld deficytu budzetowego, czyli wielkość, która z punktu widzenia rynku jest zupełnie marginesowa. Rynek interesuje się głównie poziomem deficytu sektora finansów publicznych i poziomem tak zwanych potrzeb pozyczkowych, a tutaj prognozy ministra są całkowicie zgodne z wcześniejszymi oczekiwaniami rynku. Deficyt budżetowy jest tylko elementem większej układanki, wprawdzie dużym, ale jednak tylko wycinkiem z całości. Rynek woli oceniać całość czyli deficyt całego sektora finansów publicznych ( budżet + samorządy + ZUS + inne fundusze państwowe ) Tutaj poziom deficytu 7% w stosunku do PKB jest całkowicie zgodny z oczekiwaniami i nie jest niczym wyjątkowym na tle innych państw.

Reakcja rynku może być wręcz pozytywna, bo minister Rostowski zakłada ponad 1% wzrostu PKB na 2010, czyli nadal mamy być liderem wzrostu w Europie. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że i tak to ostrożna prognoza, bo nasze PKB w przyszłym roku moze wzrosnąć o co najmniej 2%. Ponadto zakładana jest całkiem solidna porcja prywatyzacji, która może mieć dwa skutki. Po pierwsze dzięki wpływom z prywatyzacji mniej trzeba będzie pożyczać na rynku, a po drugie kapitał napływający do nas aby kupić akcje w polskich spółkach będzie umacniać złotego. Dlatego tez nie ma specjalnie sensu teraz grać na rynku na jego osłabienie. Dlatego złoty się nie osłabia.

Po trzecie spora część rynku jest przekonana, że rząd ogłasza tak duzy deficyt nie dlatego, ze tak będzie, ale z dwóch innych powodów. Po pierwsze po to, aby zabezpieczyć się na wszelki wypadek na rok 2011. Zgodnie z prawem jeśli poziom długu publicznego do PKB na koniec 2009 przekroczy 50% ( co jest bardzo możliwe ) to budzet na 2011 będzie musiał mieć mniejszy stosunek deficytu do dochodów budżetowych niz w 2010. Rozsądnie więc i bezpiecznie wywindować deficyt roku 2010 na tyle wysoko, zeby potem nie było problemu z jego ewentualnym zmniejszeniem w roku kolejnym. Po drugie jeśli rzeczywistośc okaże się lepsza od ogłoszonych właśnie założeń ( a rząd zapewne zakłada, ze tak będzie ) to w połowie 2010, na pare miesięcy przed wyborami prezydenckimi, rząd będzie mógł ogłosić że "jest ciężko, wszędzie kryzys, ale dzięki mądrej polityce rządu nasz deficyt jest dwa razy mniejszy niż zakładaliśmy i w związku z tym mozemy dać nauczycielom podwyzki itd". A korzyści z takiego przedstawienia sprawy mogą być zupełnie wymierne.

Brak komentarzy: